Jak zwykle zbyt długo przyszło fanom Killing Joke czekać na nowy album grupy. W Polsce to oczekiwanie było może niezbyt wyczuwalne bo (nie wiedzieć czemu) zespół ten nie jest w naszym kraju wybitnie popularny i chyba niestety to się już nie zmieni.
Sytuacja ta jest o tyle dziwna, że wbrew pozorom Polacy mają gust muzyczny, który coraz mocniej przebija się przez morze syfu promowanego przez środki masowego przekazu. I dzięki temu w zestawieniach sprzedażowych obok tandety można spotkać Davida Gilmoura, Marka Knopflera, Porcupine Tree, Stevena Wilsona solo, Riverside i mnóstwo innych wartościowych wydawnictw. Czytaj dalej Killing Joke – Pylon→
Po wydaniu dwóch krążków dla muzycznych „melomanów” zespół spłodził coś innego. Niby klimat się nie zmienił – dalej mamy tutaj charakterystyczne gitary i styl wypracowany wcześniej przez zespół – ale wszystko to jest jakby bardziej przystępne, łatwiejsze w odbiorze. I jednocześnie jakoś słabiej to przekonuje jako całość. Oczywiście nie brakuje tu świetnych utworów na czele z „Empire Song” (pasowałby na poprzednie krążki), „The Pandys Are Coming” (ach te połamane dźwięki), „Land Of Milk And Honey” (dynamiczny, najszybszy na płycie) oraz „Dregs” (taka mała, industrialna zapowiedź chociażby „Whiteout” z Pandemonium). Te 4 kawałki „robią” praktycznie cały album. Czytaj dalej Killing Joke – Revelations→
Pierwsze przesłuchanie – lekkie rozczarowanie. Drugie – mały niedosyt. Przy trzecim wszystko odwróciło się o 180 stopni i teraz z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Po kilkunastu odsłuchach wciągam MMXII w całości praktycznie bez żadnych zarzutów. A przyznam szczerze, że za pierwszym razem utkwiły mi w pamięci tylko rzeczy znane jeszcze sprzed premiery krążka czyli “Rapture” i “In Cythera” oraz jeszcze dwa kawałki (najlepsze – o których na końcu). MMXII nie jest ściśle ukierunkowany tak jak np. “Hosannas…”, zdecydowanie bliżej temu krążkowi do “Absolute Dissent”. Mamy tu dość dużą różnorodność, swego rodzaju przekrój przez karierę zespołu. Z tym, że moim zdaniem poprzednie wydawnictwo jest na starcie łatwiejsze do przyswojenia dla przeciętnego Kowalskiego. Czytaj dalej Killing Joke – MMXII→
Democracy to jedna z pierwszych płyt Killing Joke po które sięgnąłem. Do dziś darzę ją olbrzymim sentymentem chociaż nie jest to najlepszy krążek w dyskografii zespołu. Nie zmienia to faktu, że jest tu dużo świetnych momentów. Chociażby “Savage Freedom” – kawałek, jak na ten zespół, bardzo przebojowy. Należy do listy tracków kojarzących mi się z górami. Wczesny ranek w lecie na grani w Tatrach Zachodnich – “this savage freedom I love”:) Kolejny silny punkt tego krążka – “Prozac People” – ze świetną gitarą tworzącą trudny do opisania klimat oraz wrzeszczącym “get me out!!!” Colemanem. “Aeon” – najdłuższy na płycie, istna ściana dźwięków. Utwór, który spokojnie mógłby się znaleźć na Pandemonium, tam podobnych klimatów było dużo. Czytaj dalej Killing Joke – Democracy→
What’s THIS For…! jest bezpośrednią kontynuacją tego co mogliśmy usłyszeć na debiutanckim albumie Killing Joke czyli nadal mamy do czynienia z “soundtrackiem do apokalipsy”. Nie pamiętam już teraz dokładnie gdzie przeczytałem takie stwierdzenie ale jest ono w 100% prawdziwe. Album ten można by puścić bez obaw w dzień kiedy to świat się skończy. A żeby nie odbiegać za bardzo w te klimaty to przykład nam bliższy – instrumentalnie ten album (i poprzednika) widziałbym np. w grach typu Fallout czy Stalker. W post apokaliptycznym klimacie te dźwięki świetnie by się sprawdzały. No ale się rozmarzyłem – wracamy do płyty. A ta od samego początku miażdży. Na starcie umieszczone zostały 3 killery, moim zdaniem najlepsze utwory z tego albumu: “The Fall Of Because” oparty w większości na jednym, monotonnym riffie; “Tension” – najbardziej melodyjny i najłatwiej przyswajalny moment albumu; “Unspeakable” – to już jest totalne mistrzostwo świata. Czytaj dalej Killing Joke – What’s THIS For…!→
Ktoś kto rozpoczął przygodę z Killing Joke od płytek nowszych na pewno zdziwi się słuchając “Night Time”. A dlaczego? Bo industrialu tu nie znajdziemy, nie ma tu ciężaru, nie ma nawet charakterystycznego “wydzieru” Colemana. A co jest? Prawie 40 minut genialnej nowej fali, najbardziej znany przebój w dorobku grupy – “Love Like Blood” oraz riff w “Eighties”, który później pożyczyła sobie Nirvana w “Come As You Are”. Albo i nie pożyczyła – różne są zdania na ten temat. Faktem jest to, że KJ oskarżył Cobaina i spółkę o plagiat, później Kurt wylogował się z tego świata i Coleman Nirvanie odpuścił. A same riffy są do siebie co najmniej bardzo podobne. Wracając do Night Time – jest to jedna z pierwszych płyt KJ, które poznałem. Czytaj dalej Killing Joke – Night Time→
Przez wielu Pandemonium uznawane jest za szczytowe osiągnięcie zespołu (max punktów dał temu krążkowi między innymi Teraz Rock i Kerrang!). A czy tak na prawdę jest? I tak i nie:) Jak dla mnie Pandemonium jest po prostu jednym z wielu genialnych albumów Colemana i spółki. I to w najlepszym – industrialnym wydaniu. Są tutaj killery jak np. utwór tytułowy ze świetnie wkomponowanymi skrzypcami oraz przebojowy “Millennium”, który w wersji coverowej na Transgression umieścił Fear Factory. Ja jestem wielkim fanem dwóch innych kawałków: “Exorcism” oraz “Whiteout”. Pierwszy to rasowy industrial, motoryczny riff oraz genialny wokal – dźwięki generowane przez Colemana. Nie zdradzam o co chodzi – tego trzeba posłuchać samemu. Drugi zbudowany jest na podobnej zasadzie, jako bonus dochodzi syntezator. Czytaj dalej Killing Joke – Pandemonium→
Pytanie za 100 punktów: kiedy ostatnio Killing Joke wydał słabszy album? W 1986? No góra w 1988. Absolute Dissent nic nie zmienia – nadal po gorsze nagrania trzeba sięgać do połowy lat 80-tych. Nawet nie tyle gorsze co inne. Na “Brighter Than Than A Thousand Suns” i “Outside The Gate” zespół pobłądził w poszukiwaniu czegoś innego, no i wyszło im to średnio:) Chociaż od czasu do czasu lubię posłuchać tych albumów. Wracając do Absolute Dissent – album jest o wiele łatwiej przyswajalny niż jego poprzednik czyli “Hosannas…”. AD bliżej do Killing Joke z 2003 chociaż też nie do końca. Mamy tu trochę industrialu jak np. utwór tytułowy, chyba najlepszy na płycie Great Cull, This World’s Hell, Depthcharge(zalatuje czasami Pandemonium i utworem Whiteout) czy Endgame. Czytaj dalej Killing Joke – Absolute Dissent→
Ostatnio zastanawiałem się jak poznałem Killing Joke. Dokładnie nie pamiętam ale obstawiam, że przez cover “The Wait” w wykonaniu kapeli wiadomo jakiej:) Na pewno był rok 2003, jakoś krótko po premierze ich albumu bo w internecie krążyły nowe utwory np. Asteroid czy Impact. No ale wracając do debiutu to trzeba przyznać, że kapela już na starcie ustawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Są tutaj genialne The Wait, Requiem, Wardance, ale zaraz. Po co ja je tutaj wymieniam. Praktycznie wszystkie utwory są świetne. Od reszty odstają może trochę S.O.36 i Tomorrow’s World(przez to, że są dłuższe i wolniejsze) ale one też mają swój klimat i po kilku przesłuchaniach zrównują się poziomem z resztą. Grupa od początku prezentuje swój oryginalny styl z charakterystycznymi gitarami i wokalem także od razu wiadomo kogo słuchamy. Czytaj dalej Killing Joke (1980)→
Siedem lat (od świetnego Democracy) musieli czekać fani na nowy – pierwszy w XXI wieku – album Killing Joke. Czy drugi “beznazwowy” krążek w dorobku zespołu był tego warty? Jakby to powiedział były premier: “yes, yes, yes!!!”. Killing Joke w wersji 2003 również jest wybitny. Jest też na swój sposób fenomenem: brzmi jednocześnie nowocześnie i klasycznie. Już od pierwszych dźwięków “The Death & Ressurection Show” czuć, że mamy do czynienia właśnie z ekipą Colemana. Gitary są od razu rozpoznawalne ale jednocześnie jakby świeższe i bardziej wyraziste niż na Pandemonium. W błąd może początkowo wprowadzić Jaz brzmiący delikatniej niż zwykle. Ale po kilkudziesięciu sekundach od startu uruchamia swój “wydzier” i już wszystko znajduje się na swoim miejscu a sam utwór daje słuchaczowi porządnego kopa. Czytaj dalej Killing Joke (2003)→