Przez wielu “Piece Of Mind” uznawany jest za najlepszy krążek w dorobku Iron Maiden. Oczywiście nie przeze mnie;) Przez bardzo długi czas uważałem ten album za wyraźny spadek formy pomiędzy pasmem kilku genialnych albumów. Przy odświeżaniu dyskografii grupy starałem się go omijać i tak jak “Powerslave” czy “The Number Of A Beast” zawsze puszczałem kilkukrotnie tak “Piece…” po pierwszym odsłuchu zawsze lądował na półce. Po kilku latach coś w końcu pękło, zaskoczyło i od tego czasu 4 album Ironsów stawiam mniej więcej na równi z tymi, które go otaczają. Co nie zmienia faktu, że nadal jest kilka rzeczy, które mnie po prostu drażnią. Przykłady? Refren w “Flight Of The Icarus”. Utwór sam w sobie nie jest zły (chociaż poziomem nie powala) ale te chóralne “fly on your waaaay, like an eagle…” mnie odpycha – mało brakuje do osiągnięcia apogeum kiczu i tandety. Czytaj dalej Iron Maiden – Piece Of Mind
Archiwa tagu: iron maiden
Iron Maiden – The Number Of The Beast
Pierwszy album Iron Maiden z Dickinsonem na wokalu to rzecz otoczona wielkim kultem, kanon metalowego grania, wzorzec gatunkowy itp. itd. Czy słusznie tak jest i nie ma w tym ani grama przesadyzmu? I tak i nie. Zacznijmy od „i tak”:) Z 3 krążka w dorobku grupy pochodzą co najmniej 2 absolutne klasyki: numer tytułowy czyli “Number Of The Beast” oraz “Hollowed Be Thy Name”. Co do ich geniuszu chyba nikt nie ma żadnych wątpliwości. Tak jak i do tego, że Dickinson wniósł do zespołu nową jakość. Lubię Ironsów z Di’Anno za mikrofonem ale spójrzmy prawdzie w oczy – Bruce to zupełnie inna liga. Ma zdecydowanie szerszą skalę i umie z niej korzystać. Wracamy do płyty. Bardzo przyjemna jest ballada “Children Of The Damned”. “The Prisoner” również trzyma wysoki poziom. Dodatkowo na plus działa tu wstawka na początku. Niczego złego nie można powiedzieć o “22 Acacia Avenue” Czytaj dalej Iron Maiden – The Number Of The Beast
Iron Maiden – Killers
Killers dzieli od debiutu niecały rok. To zdecydowanie za mało czasu na drastyczne zmiany czyli powinno być dobrze! A może nawet i lepiej bo od pierwszych sekund krążka słychać, że brzmienie jakby lepsze. Ale co z tego skoro Killers nie wciąga tak jak Iron Maiden. W zasadzie drugiemu albumowi zespołu niczego nie można zarzucić. Wszystko tu gra, 40 kilka minut przelatuje w miarę szybko, słucha się tego przyjemnie i…. to by chyba było na tyle. Nie ma tutaj takiej różnorodności jak na poprzedniku. Materiał jest równy, nie znajdziemy tu raczej zapychaczy ale działa to również w drugą stronę – na genialne momenty raczej nie mamy co liczyć. A tych na debiucie było co najmniej dużo. Czas na rozłożenie Killers na czynniki. Mamy tu 2 instrumentale: “The Ides Of March” oraz “Genghis Khan”. Pierwszy to wprowadzenie do albumu, drugi jest natomiast pełnoprawnym utworem Czytaj dalej Iron Maiden – Killers
Iron Maiden – Brave New World
Po dwóch „słabszych” albumach z Bayleyem na mikrofonie chyba więcej osób spodziewało się upadku legendy niż powrotu na szczyt. Aż tu nagle okazało się, że do składu wraca Adrian Smith. To jeszcze nic! Do ekipy ponownie dołączył syn marnotrawny – Bruce Dickinson. Powrót wokalisty był dla większości fanów sygnałem, że nadchodzą lepsze czasy. Ja osobiście nie rozumiem trochę tego toku rozumowania i o Bayleyu złego slowa nie powiem – nie on był najsłabszym ogniwem w tej wielkiej machinie w czasach The X Factor i Virtual XI. A że wokalistą jest dobrym i nietuzinkowym udowodnił na swoich albumach solowych. Także bardziej skłaniałbym się ku opcji, że to reszta Ironsów podcinała mu w tamtym okresie muzyczne skrzydła a nie na odwrót. Co by nie było – zespół wrócił do dawnego składu i na przełomie wieków nagrał krążek najlepszy od co najmniej 12 lat. Czytaj dalej Iron Maiden – Brave New World
Iron Maiden – Virtual XI
Podobno Virtual XI jest jeszcze większą obrazą majestatu niż The X Factor. Podobno bo ja nie do końca się z tym zgadzam. Chociaż trzeba przyznać, że trochę prawdy w tym jest. Album ma 3 zasadnicze wady. Pierwsza – wizualna: tak paskudnej w całości poligrafii nie widziałem w żadnym innym wydawnictwie a płyt mam kilkaset. Pod względem okładki konkurować z nią może tylko Dance Of Death ale tam w środku jest normalnie. Tu kicz i tandeta króluje praktycznie wszędzie. Ja rozumiem, że album był robiony „na fali” Mistrzostw Świata we Francji i muzyki do gry z maskotką zespołu ale tolerancja ma swoje granice. Grafika odpowiedzialnego za to coś spaliłbym na stosie:) Druga sprawa: rozciągnięcie na chama „The Angel And The Gambler” oraz „Don’t Look To The Eyes Of A Stranger”. Czytaj dalej Iron Maiden – Virtual XI
Iron Maiden – The X Factor
Wielu fanów Ironsów uważa, że tej płyty w ogóle nie powinno być i ogólnie etap z Bayleyem to jedna wielka pomyłka. Mojej skromnej osobie chyba słoń nadepnął na ucho bo tak się akurat składa, że The X Factora bardzo lubię. Ba! Uważam nawet, że jest o wiele lepszy od 2 poprzedzających go krążków nagranych jeszcze z Dickinsonem na wokalu. Blaze to nie Bruce ale to chyba dobrze, nie? Gość ma głos zupełnie inny, ale też ciekawy. Poza tym Dickinson jakoś nie pasuje mi do tego repertuaru. A jaki jest X Factor? Przede wszystkim długi, można by tu przyciąć, tam skrócić i byłoby lepiej ale tak też jest dobrze. Te prawie 71 minut to 11 rozbudowanych kompozycji mieszczących się w przedziale 4-11 minut. Najkrótszy i zarazem najbardziej żywiołowy jest tutaj “Man On The Edge” – świetny, dynamiczny killer koncertowy. Czytaj dalej Iron Maiden – The X Factor
Iron Maiden
Uwaga, uwaga! Będę narażał się fanom Ironsów;) Oto przed Państwem najlepszy album Żelaznej Dziewicy. No dobra, może nie najlepszy ale ewidentnie ze ścisłej czołówki. I co z tego, że nie ma tu jeszcze Dickinsona? I co z tego, że brzmienie jeszcze nie takie? Ważne, że debiut IM to olbrzymia dawka świetnej muzyki. Świeżej, niewymuszonej (co się później zespołowi niejednokrotnie zdarzało), dynamicznej, cholernie wciągającej. Di’Anno na wokalu też znakomicie daje sobie radę. Swoją drogą Bruce’a w tym repertuarze za bardzo nie widzę. Wydawnictw koncertowych nie śledzę, możliwe że gdzieś Dickinson śpiewa utwory z tego albumu i brzmi to dobrze. Mi wystarcza spokojnie ta wersja z Paulem przy mikrofonie. Gdzieś na początku liceum, w okolicach 2000 roku puściłem ten album znajomemu, który w ogóle kapeli nie kojarzył (chociaż uważał się za fana ciężkiego grania). Po “Prowlerze” stwierdził, że fajnie grają ale zgapili riff od Papa Roacha:) Wracając do tematu: najjaśniejszymi punktami tego wydawnictwa są 3 utwory które w gruncie rzeczy odbiegają trochę od późniejszej twórczości grupy: tajemniczy “Remember Tomorrow”,lekko balladowy “Strange World” (świetny utwór do posłuchania na szczycie np. Szpiglasowego Wierchu czy gdziekolwiek indziej w Tatrach:) oraz pokręcony “Charlotte The Harlot” ze świetną częścią środkową oraz gitarową jazdą zaraz po niej. Reszta utworów – taka już bardziej Ironowa – nie odbiega poziomem od wyżej wymienionych tracków. Świetna jest instrumentalna “Transylvania” oraz najdłuższy na płycie “Phantom Of The Opera”. Debiut Ironsów jest jednym z ich najrówniejszych albumów. Nie ma tutaj żadnych zapychaczy, dłużyzn, utworów zrobionych na siłę. Niewątpliwie jest to wielkim atutem tego wydawnictwa bo później z ekipą Harrisa bywało różnie i różne “rodzynki” im się przytrafiały.
Moja ocena -> 10/10