L.A. Woman i debiut The Doors dzielą kalendarzowe 4 lata. Niby okres bardzo krótki ale różnica w wokalu Morrisona kolosalna. Nie wiem ile Jim musiał przez ten czas przelać przez siebie m3 alkoholu i wrzucić na ruszt innych używek. Osoba nieświadoma chyba miałaby problem z dojściem do wniosku, że jest to jeden i ten sam wokalista. Ale nie ważne – liczy się to, że Morrison w jednym i w drugim przypadku robi ogromne wrażenie. Tak jak cały L.A. Woman czyli ostatnie pełnoprawne wydawnictwo The Doors. Dla mnie ten krążek to przede wszystkim “Love Her Madly” – jeden z moich ulubionych normalnych utworów tej grupy w ogóle. Pisząc “normalnych” mam na myśli “piosenkowych”, łatwostrawnych w przeciwieństwie do np. genialnego “Not To Touch The Earth”, który to już jest nie dla wszystkich. W “Love Her Madly” panuje taki pozytywny klimat, ja to widzę mniej więcej tak: Czytaj dalej The Doors – L.A. Woman
Archiwa tagu: doors
The Doors – Waiting For The Sun
Po dwóch świetnych albumach apetyt fanów The Doors dalej rósł. Czy Waiting For The Sun chociaż częściowo go zaspokoił? Myślę, że tak chociaż na pewno nie jest to tak wybitna pozycja jak jej poprzednicy. Najjaśniejszymi punktami tego albumu są dla mnie 2 utwory: „Spanish Caravan” oraz przede wszystkim „Not To Touch The Earth”. Pierwszy z nich to mistrzowska zabawa na gitarze, tytuł utworu nie wprowadza w błąd – od samego początku czuć tu klimat Półwyspu Iberyjskiego. Drugi kawałek to rzecz totalnie wykręcona, schizofreniczna, psychodeliczna, momentami przerażająca. Chyba trochę wyprzedziła swoją epokę. Nawet dziś – 45 lat po premierze albumu robi duże wrażenie. Czytałem gdzieś, że na płycie jest umieszczona tylko niewielka część tego co stworzyli muzycy. Ciekawe jak brzmiałby „Not To Touch The Earth” o długości np.”The End”. Czytaj dalej The Doors – Waiting For The Sun
The Doors – Strange Days
Po nagraniu debiutu Morrison wraz z kolegami nie próżnował i w okresie „okołociążowym” wydał kolejny album. Oba krążki dzieli niecały rok zatem nie ma co oczekiwać rewolucji. Strange Days jest kontynuacją tego co zespół zaprezentował na The Doors. Chociaż…. nastały Dziwne Dni a wraz z nimi jakby trochę dziwniejsza odsłona grupy. Widać to już po okładce – cyrkowcy ale nie tacy jakich znamy z dzieciństwa, z występów na cyrkowej arenie, tylko jakby trochę szemrani, podejrzani. Nie ma tu też kolorystyki kojarzonej z tego rodzaju rozrywką. Zamiast niej mamy kupę szarości i czerń, wszystko to dodatkowo jest wypłowiałe, brudne także ekipa okładkowa bardziej przygnębia niż rozwesela. Podobnie jest z muzyką zamieszczoną na płycie. Mało tu aury pozytywnej, dużo za to ponurych, posępnych chwil. Już na starcie w „Strange Days” zespół atakuje słuchacza specyficznym klimatem, Czytaj dalej The Doors – Strange Days
The Doors
Jakiś czas temu na rolowym pojawił się przypadkiem (krótki) cykl opisujący albumy debiutanckie. Mając na tapecie Ten Pearl Jamu stwierdziłem, że swoje szczytowe osiągnięcie nagrali już na starcie. Zacząłem się zastanawiać kto jeszcze znajduje się w takiej sytuacji: z nowszych rzeczy od razu nasunął mi się m.in. Korn. Ale co ze starszymi zespołami? Z klasyką? Black Sabbath? Debiut mają świetny ale Paranoid co najmniej mu dorównuje. Led Zeppelin? Też nie bardzo – bardziej lubię II i IV. Pink Floyd? Też nie. Po kilku kolejnych nietrafionych strzałach dotarłem do The Doors. Bingo! Niby późniejsze krążki(ze szczególnym naciskiem na Strange Days i L.A. Woman, troszkę dalej Waiting For The Sun i reszta) też są świetne ale to jednak nie takie oczarowanie i zachwyt jakie miałem przy okazji poznawania debiutu. Czytaj dalej The Doors