Dyskografię Black Sabbath poznawałem skokowo. Najpierw była “wielka piątka”, później 2 krążki nagrane z Dio. Należało zatem wypełnić lukę między nimi. Na pierwszy rzut poszedł Never Say Die! Nie zapomnę szoku jaki przeżyłem przy pierwszym kontakcie z tym albumem(porównać mogę go chyba tylko do U2 i ich Zooropy;). Co to w ogóle ma być? Przyzwyczajony do mroku, ciężaru i specyficznej atmosfery z krążków, które już znałem oczekiwałem tego samego. A tu zamiast tego dostałem jakieś wesołe pitu pitu, które idzie skojarzyć z moim ulubionym Sabbathem praktycznie tylko po wokalu. Sorry, nie moja bajka – album wylądował na półce a ja odpuściłem sobie dalsze uzupełnianie luki w dyskografii zespołu. Kilka miesięcy później któryś już raz rzędu doszedłem do wniosku, że nie mam czego słuchać – pod rękę nawinął mi się akurat Never Say Die! I muszę przyznać, że na kilka dni zagościł w moim odtwarzaczu. Czytaj dalej Black Sabbath – Never Say Die!
Archiwa tagu: black sabbath
Black Sabbath – Vol. 4
Wydać 4 albumy w 3 lata to nie lada osiągnięcie. Fajnie gdy dodatkowo ilość idzie w parze z jakością. W przypadku Sabbathów moim zdaniem wypadło to średnio. Po 2 genialnych albumach i jednym bardzo dobrym nastąpił w końcu spadek formy… Ale oczywiście nie jest tak źle. Vol.4 to przede wszystkim “Wheels Of Confusion” a właściwie druga część tego kawałka – niewymieniony w spisie utworów “The Straightener”. Te 2,5 minuty instrumentalnego grania to istny majstersztyk z pokazem umiejętności Iommiego. Mistrzostwo świata. Gdy już odpalę Vol.4 to muszę zaliczyć co najmniej 3-4 odsłuchy Prostownicy zanim przejdę dalej. No właśnie… A co my tu mamy dalej? “Tomorrow’s Dream” oparto na bardzo ciekawym riffie, przyjemnie się tego słucha. Podobnie jak zwariowanego i lekko kosmicznego “Supernaut”. Warto również zwrócić uwagę na zamykający płytkę “Under The Sun” a właściwie jego drugą część Czytaj dalej Black Sabbath – Vol. 4
Black Sabbath – Master Of Reality
Trzeci w dorobku album Black Sabbath jednym tchem wymieniany jest w gronie klasyków obok chociażby swoich poprzedników. Klasyk klasykiem ale coś się jednak zmieniło. Już od pierwszych dźwięków słychać, że całość brzmi zdecydowanie inaczej. Debiut i Paranoid są jakby bardziej klarowne i przejrzyste, tutaj całość jest bardziej przytłumiona – zdecydowanie bardziej pasuje do czasów, w których była nagrywana. Bo jakby nie patrzeć – dwa pierwsze albumy zdecydowanie odstają od większości wydawnictw z tamtych lat. Osobiście jestem fanem właśnie tej odsłony brzmienia a Black Sabbath i Paranoid stanowią dla mnie wzorzec dobrego “dostrojenia” i “zgrania” wszystkich instrumentów. Fachowcem nie jestem ale jak dla mnie ma to zdecydowanie większą moc niż ta nowa odsłona Sabbathów z Master Of Reality. Album ten jednym tchem wymieniany jest obok swoich poprzedników jako absolutny klasyk. Czytaj dalej Black Sabbath – Master Of Reality
Black Sabbath – Mob Rules
Trudno uniknąć porównań pomiędzy Mob Rules a poprzedzającym go Heaven And Hell. W zasadzie nie ma się co dziwić – oba krążki dzieli tylko rok. Pierwszy odniósł olbrzymi sukces zatem w wypadku drugiego były do wyboru tylko 2 opcje: pójść za ciosem albo ewentualnie całkowicie zmienić styl. Zespół wybrał opcję pierwszą – załóżmy, że ze względu na to, że czasu na rewolucje było bardzo mało;) Zestawienie obu tych krążków zawsze przypomina mi inny wyśmienity duet – A Night At The Opera i A Day At The Races. Podobnie jak w wypadku Queen albumy te stanowią jakby jedną całość, uzupełniają się, są swoimi kopiami ale jednak różnią się detalami. Kopie? Proszę bardzo: „Neon Knights” i „Turn Up The Night”. Oba otwierają krążki i mają w sobie ogromną dawkę energii. Kolejny przykład? Sabbathowe ballady: „Children Of The Sea” i jego odpowiednik „Sign Of The Southern Cross”. Czytaj dalej Black Sabbath – Mob Rules
Black Sabbath – 13
Jestem wielkim fanem Sabbathów z okresu Ozzy’ego i Dio. W domu na honorowym miejscu stoją ich albumy od debiutu aż po Mob Rules. Przyznam jednak szczerze, że jakoś nie specjalnie czekałem na ich nowy “wytwór”. Cała historia reaktywacji składu z pierwszym wokalistą oraz nadejścia nowego krążka była długa i nudna niczym coraz to nowsze wieści o transferze Lewandowskiego z Borussii w świat:) Nie poruszył mnie “God Is Dead?” czyli track zapowiadający Trzynastkę. Nie przesłuchałem całości z wypuszczonego przez zespół streama. Co z tego wszystkiego skoro i tak w dniu premiery od razu po pracy udałem się do pewnego sklepu na S po swoją kopię? Po powrocie do domu czekała mnie chwila mocowania się z folią zabezpieczającą no i po krótkim czasie krążek wylądował w odtwarzaczu. Już po kilku pierwszych dźwiękach cofnąłem się w czasie o dobrych kilkanaście lat kiedy to w pełni świadomie, Czytaj dalej Black Sabbath – 13
Black Sabbath – Paranoid
Rok 1970 był szczęśliwy dla fanów metalu. Dlaczego? A chociażby dlatego, że to właśnie wtedy ekipa Black Sabbath „popełniła” 2 filary tego gatunku. Najpierw był miażdżący debiut, kilka miesięcy później jego kontynuacja. Przez ten okres nie zmieniło się zbyt wiele, rewolucji nie było zatem Paranoid wybitnie od debiutu nie odbiega. Chociaż pojawiają się tu eksperymenty. Pierwszym z nich jest piękny „Planet Caravan”, który nie ma zbyt wiele wspólnego z gatunkiem, który muzycy serwowali nam do tej pory. Nie zmienia to faktu, że kawałek jest genialny, coverowała go m.in. Pantera. Drugi eksperyment to instrumentalny „Rat Salad” – ot taka zabawa na perkusji. Czytaj dalej Black Sabbath – Paranoid
Black Sabbath
Panie i Panowie – przed Wami najlepszy album metalowy w historii. No dobra, nie najlepszy – jeden z dwóch najlepszych. Zawsze mam dylemat czy wyżej stawiać debiut Ozzy’ego i spółki czy ich kolejne dzieło – Paranoid. Oba są genialne i chyba jednak siedzą na tronie obok siebie:) Kiedyś, gdzieś, ktoś powiedział, że wszystkie fajne riffy wymyślił już Iommi a teraz reszta je kopiuje, przerabia, gra od tyłu i różne inne kombinacje. Może to nie do końca prawdziwe ale coś w tym na pewno jest bo dyskografia Sabbathów to ich prawdziwa kopalnia. No ale koniec marudzenia – odpalamy krążek i co słyszymy? Deszcz, burza, dzwon kościelny w oddali. Niesamowity klimat utworu tytułowego. A później jest jeszcze lepiej np. w takim “The Wizard” gdzie na otwarcie Ozzy serwuje słuchaczom harmonijkę ustną. Czytaj dalej Black Sabbath
Black Sabbath – Heaven And Hell
Black Sabbath – Ozzy + Ronnie = jedna z najważniejszych płyt metalowych w historii. Tym oto prostym i oczywistym równaniem rozpocznę swoje dzisiejsze wywody. Po 2 zdecydowanie gorszych płytach Ozzy Osbourne odszedł/wyleciał z zespołu. Na jego miejsce wskoczył śp. Ronnie James Dio i zdecydowanie był to strzał w 10tkę bo Heaven And Hell obok debiutu i Paranoid to absolutnie TOP3 płyt Black Sabbath i klasyka gatunku. Dio dysponował świetnym głosem. Szczególnie słychać to na tej płycie, następnej oraz pierwszych kilku płytach solowych. Późniejsze jego dzieła już mi zdecydowanie nie podchodzą a w dyskografię Elfa i Rainbow się nie zagłębiałem. Wracając do tematu – nie tylko Dio jest mocnym punktem tego albumu. Czytaj dalej Black Sabbath – Heaven And Hell