Od ładnych paru lat nie czekam niecierpliwie na nowe wydawnictwa Pearl Jam. Wiem, że bardzo mocno odjechali od gatunku wyjściowego i to co teraz robią niekoniecznie w całości mi się podoba. Co z tego skoro i tak w dniu premiery lecę do sklepu i nabywam ich nowe dzieło. Nie inaczej było i tym razem. Zadanie było o tyle trudne, że zespół zdecydował się na wypuszczenie przed premierą streama krążka. W przypadku “sprawdzonych” ekip staram się omijać tego typu akcje i efektu końcowego prac słucham dopiero z własnego egzemplarza CD. Tutaj jednak nie wytrzymałem i ciekawość zwyciężyła. Efekt tego jest taki, że Lightning Bolt już mam ale nie ze względu na zachwyt nowym materiałem tylko raczej z przyzwyczajenia i dla uzupełnienia dyskografii grupy. A dlaczego nie z zachwytu? Z prostej przyczyny – Lightning Bolt to bardzo przeciętny album. A zaczyna się naprawdę obiecująco. “Getaway” niczego nie brakuje, utwór bardzo szybko wpada w ucho i jest na swój sposób przebojowy. Następna w kolejności jest przedpremierowa zapowiedź w postaci “Mind Your Manners”. Wiele osób zarzucało temu utworowi małą “perldżemowatość”. No i co z tego? Kawałek ma niezłego kopa, punkową wręcz zaciętość i (bardzo luźno) kojarzy mi się ze “Spin The Black Circle”. Jest to najżywsza rzecz na LB i moim zdaniem najlepsza. Dwa pierwsze utwory z track listy przywołują u mnie uczucie deja vu. Gdzieś już słyszałem coś takiego, o podobnej budowie, schemacie. Nie jestem teraz w stanie sobie przypomnieć z czym mi się kojarzą ale jest to bardzo mocne odczucie. Trzeci ze spisu “My Father’s Son” nie powala ale trzyma poziom i prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Kiedy pierwszy raz usłyszałem drugi singiel z LB – czyli “Sirens” – byłem lekko przerażony. Po kilkunastu podejściach utwór ten wydaje się już być zdecydowanie lepszy chociaż nadal nie jest to szczyt formy PJ. Jedno jest pewne – umiejscowienie tego kawałka jest tragiczne. Prawie 6 minut takiego “smuta” praktycznie na początku źle nastawia słuchacza na dalszą część. Chociaż z drugiej strony “Sirens” mógłby być nawet “Black 2” a nadal nie pomogłoby to temu co się dzieje od utworu nr 5 w dal. Kawałek tytułowy jest aż do przesady banalny, “Infallible” zwyczajnie nudny. Klimat Binaural przywołuje “Pendulum”. Jest to takie jesienne, refleksyjne granie. I wszystko byłoby ładnie, pięknie gdyby nie “a a a a a a” w końcówce utworu. Psują one całe wrażenie, gdyby wokalu tu w ogóle nie było to efekt byłby zdecydowanie lepszy. Następnych w kolejce “Swallowed Whole” i “Let The Records Play” słucha się przyjemnie ale spójrzmy prawdzie w oczy – nie są to dzieła wybitne tylko “pearljamowe” średniaki. Totalnie nie rozumiem sensu umieszczania na krążku “Sleeping By Myself”. Na solowym Ukulele Songs Veddera utwór trzymał fason. Wersja z Lightning Bolt niewiele różni się od oryginału, jest jałowa i “bez jaj” – rzecz totalnie tutaj niepotrzebna. Od zamykających płytę “Yellow Moon” i “Future Days” wieje przeciętnością – w sumie jak od całego krążka. Za mało tu Pearl Jama w Pearl Jamie, za dużo natomiast solowej wizji Eddiego. Lightning Bolt cierpi na deficyt dynamizmu, werwy i pazura, który zespół wielokrotnie pokazywał. Backspacer (którego wielkim fanem też nie jestem) w porównaniu z nowym krążkiem wydaje się aż ociekać żywiołowością i ciężkimi gitarami. Lightning Bolt natomiast brzmi jak trzecia – zagubiona płyta od Lost Dogs czyli zlepek B-side’ów, świątecznych singli i innych utworów totalnie ze sobą niezwiązanych. Niczego wielkiego nie spodziewałem się po tym wydawnictwie i jest to dla niego jedynym ratunkiem. Większość osób, które oczekują po LB czegoś na miarę Ten, Vs., Vitalogy czy też Yield czy nawet Backspacera cholernie się zawiedzie. W tym wariancie 5/10 wydaje się być odpowiednią oceną. Mi Pearl Jam towarzyszy przez większość życia zatem z sentymentu oczko wyżej:) Chociaż nie zmienia to faktu, że LB wraz z Riot Act okupuje samo dno tabeli.
Moja ocena -> 6/10
Widzę, że poza “Mind Your Manners” nasze odczucia na temat płyty się pokrywają 😉 Sorry, że wysłałem swoją recenzję na StereoLife, długo nie wchodziłem na czat, więc nie wiedziałem, że zarezerwowałeś ją.
Spoko, tez Ci kiedys cos podwedze;)
No patrz, dziś słuchałem tego albumu na Deezerze w pracy i wydał mi się taki nijaki jakiś. A w Trójce się tak zachwycają tą płytą, że aż pomyślałem, że ze mną już coś nie w porządku 😉
Ale skoro taki spec od Pearl Jam jak Ty też uważa, że płyta słaba, to jestem trochę uspokojony.
Oj daleko mi do bycia specem od PJ;) Ale mam w domu wszystkie ich krążki studyjne, kilka koncertowych i przede wszystkim ich muzyka towarzyszy mi przez ponad 15 lat także spokojnie mogę mieć swoje zdanie na ich temat. Średnio podoba mi się kierunek, który obrali członkowie zespołu. Z legendy grunge’u stali się n-tą w zestawieniu kapelą grającą pitu pitu. A np. AIC udowadnia, że można się zmieniać i dostosowywać do otaczających warunków jednocześnie pozostając sobą – ze swoim charakterystycznym klimatem. A Lightning Bolt jest po prostu średni i tyle w temacie – opiniami Trójkowymi się nie przejmuj – wszystko z Tobą w porządku;)
Chyba mylą Ci się dwie różne kapele. AIC właśnie obejmuje kierunek słabego zespołu z efektem odgrzanego kotleta z innym wokalistą, a Pearl Jam próbuje dalej podtrzymywać brzmienie sprzed dwóch dekad. Co prawda nie jest tak przy Ten, Vs. czy Vitalogy, lecz krążek po kupnie wysłuchałem z przyjemnością.
A widzisz-ja mam na odwrót i AIC słuchałem z przyjemnością podczas gdy PJ mnie momentami męczył.
Szkoda że PJ idą w taki pop rock. Może i tego by mi się lepiej słuchało gdyby nie produkcja. Tęsknię za rzężącymi gitarami z czasów No Code. Mam wrażenie że PJ weszli już w erę dinozaurów którzy niczym nas nie zaskoczą.