Ciężko uwierzyć w to, że “Scorched” jest już dwudziestym albumem w dyskografii amerykańskiej legendy thrash metalu. Jeszcze ciężej oswoić się z faktem, że trzon zespołu oparty o Bobbiego “Blitza” Ellswortha i D.D. Verniego w ekspresowym tempie zbliża się do wieku emerytalnego.A to dopiero początek emocji związanych z wydaniem nowego albumu. “Scorched” i poprzedni w dyskografii “Wings Of War” dzieli najdłuższa w historii zespołu przerwa wydawnicza – trwająca cztery lata.
Album był gotowy już na początku 2021 roku jednak ze względu m.in. na pandemię jego premierę kilkukrotnie odkładano. Ostatecznie “Scorched” ujrzał światło dziennie w tym samym dniu co długo wyczekiwany album innej legendy gatunku – Metalliki. Ciekawe ile w tym przypadku a ile celowego działania bo zgadnijcie, który krążek pod względem muzycznym pożera swojego konkurenta;)
Chociaż w przypadku “Scorched” nie mogę mówić o miłości od pierwszego przesłuchania. Wypuszczony w styczniu “The Surgeon” zwyczajnie mnie nie porwał. Oczywiście utwór utrzymuje zespołowy poziom ale zabrakło mi tutaj efektu “wow”. Lepiej było w przypadku drugiej zapowiedzi – “Wicked Place” chociaż tutaj również w kontekście poprzednich albumów mówiłbym raczej o “wyrobionej średniej” – tutaj głównie ze względu na tempo. W głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza? Czy po kilkunastu latach świetnej passy Amerykanom przytrafiło się w końcu potknięcie?
Już pierwsze pełne przesłuchanie “Scorched” uspokaja nas, że nasze obawy były bezpodstawne. Już początkowe dźwięki otwierającego album utworu tytułowego powodują szybsze bicie serca. Solówka zagrana w oldschoolowym stylu, gęstniejąca z każdą sekundą atmosfera i nagłe przejście w “modern-thrash” ze zmianami tempa. Ależ to brzmi. Dziwne, że zespół zdecydował się na promowanie albumu tym utworem dopiero po premierze krążka.
Świetnym kandydatem do promocji byłby też bardzo dynamiczny “Goin’ Home”, w którym pojawia się kilka fragmentów nawiązujących do twórczości z drugiej połowy lat 90tych. Swoje robi tutaj również świetna solówka. Kolejny genialny kandydat do szerszego rozpowszechnienia to “Twist Of The Wick” – co najmniej równie dynamiczny i przebojowy co “Goin’ Home”. Koncertowym killerem z pewnością zostanie ekspresowy “Harder They Fall”.
Powiew świeżości do twórczości zespołu wprowadza “Fever” z wręcz balladowym początkiem, przypominającym momentami Black Sabbath – głównie ze względu na spokojny wokal Blitza przypominający Ozzy’ego. Również zamykający album “Bag O’Bones” ukazuje trochę inną odsłonę Overkill – idącą bardziej w groove niż thrash przez co utwór niesamowicie “buja” i od razu wpada w ucho.
Po końcowych dźwiękach “Scorched” możemy stwierdzić, że zespół podszedł bardzo asekuracyjnie do promocji wydawnictwa udostępniając przedpremierowo utwory, które zdecydowanie nie są najmocniejszymi fragmentami nowego albumu. Na samym krążku jest już zdecydowanie lepiej, mocniej i szybciej. Wszystko to sprawia, że “Scorched” bez problemu może bić się o TOP3 albumów wydanych od czasów genialnego “Ironbound”.
Amerykanie po raz kolejny udowodnili, że wiek to najczęściej tylko stan umysłu i mimo ponad 60tki na karku można tworzyć muzykę z energią i zapałem na poziomie, który prezentowało się kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Wiele młodych zespołów może pozazdrościć Overkill werwy. Nie mówiąc już o niektórych legendach gatunku;)