Nigdy nie lubiłem określenia “britpop”. Zawsze kojarzyło mi się ono z jakimś radiowym syfem, papką dla mas (coś na kształt przesłodzonego Mylo Xyloto Coldplaya), czymś co sobą żadnej wartości nie przedstawia i jest generowane tylko po to by oskubać z kasy “nieświadomych muzycznie” ludzi. Cholera! Ale przecież ekipa Oasis była kiedyś katowana niemiłosiernie we wszystkich możliwych środkach przekazu. Ale dlaczego? Bo na początku swojej kariery nagrali dwie niesamowicie dobre płyty. I zasadniczo tyle w temacie:) Dla mnie Oasis z 2 pierwszych krążków to normalny, rasowy, brytyjski rock (diametralnie różniący się od np. ostatnich dokonań Coldplaya) i kropka. Zdecydowanie lepiej to brzmi niż britpop, nie?:) A cóż ciekawego nam tu zespół na Definitely Maybe zaprezentował? Album zaczyna się rock’n’rollowym uderzeniem w postaci “Rock’n’Roll Star”. Później troszkę luzujemy tempo i następuje “Shakermaker”. Tuż po nim zaczyna się pierwszy objaw geniuszu muzyków w postaci duetu “Live Forever” oraz “Up In The Sky”. Pierwszy to piękny, spokojny kawałek, jeden z moich ulubionych w ogóle. Drugi jest jest jego totalnym zaprzeczeniem: szybki, cięższy, bujający, przebojowy. Geniusz grupy objawia się na tym krążku jeszcze co najmniej trzykrotnie: w szóstym “Supersonic”, ósmym “Cigarettes And Alcohol” oraz dziesiątym “Slide Away”. Bardzo fajnie wypada też “Bring It On Down”. Kurde – zasadniczo każdy z 11 utworów wypada tu bardzo fajnie albo i lepiej. Definitely Maybe jest po prostu wylęgarnią fajnych, przebojowych, łatwo wpadających w ucho utworów. I zasadniczo znajdzie się tu coś na każdą okazję: krążek ten można puścić na imprezie, w samochodzie, w czasie biegania, niektóre z utworów nadają się też na “posiadówę” z dziewczyną jeśli akurat znajdzie się jakaś pod ręką. O tym, że materiał jest równy świadczy fakt, że wśród znajomych praktycznie każdy ma inny zestaw swoich ulubionych utworów. Kiedyś spotkałem się z zarzutem, że Gallagher ma nieciekawą i irytującą manierę wokalną. Faktycznie – czasami przeciąga niektóre momenty i może to denerwować. Mnie akurat to nie przeszkadza, jest to jeden z czynników kształtujących charakterystyczny styl grupy. Oasis można lubić, można nienawidzić. Jedno jest pewne: czy tego chcemy czy nie to i tak ich 2 pierwsze albumy są jednymi z ważniejszych wydawnictw lat 90tych ubiegłego wieku. I zasadniczo po tych 2 krążkach mogli zakończyć swoją działalność i świat na tym by nie ucierpiał. Ale to już inna bajka;)
Moja ocena -> 9/10
Recenzja, na którą długo czekałam… Muszę przyznać, że mamy podobny gust muzyczny i aż miałam zasugerować wybór tego zespołu. Na szczęście sam ich odkryłeś i to w najlepszym możliwym wydaniu. Niestety, z jednym aspektem muszę się nie zgodzić. 18-letnia działalność Oasis to upadki i wzloty, a te wspomniane wzloty to nie tylko dwa pierwsze krążki. Oczywiście, późniejsze wydawnictwa nie są równie wybitne i aż szkoda zmarnowanego potencjału. Na każdej płycie brakuje genialnych numerów, które nie wiadomo czemu umieszczane były na b-side’ach, są mniej rockowe i zadziorne, ale proszę bliżej przyjrzeć się dwóm ostatnim płytom panów G. , a może i nawet solowym dokonaniom pana Noela. Naprawdę warto, ale zgoda, klimatu lat 90 brak…. A chyba w tym tkwiła najwieksza magia Oasis. Pozdrawiam ! W razie czego proszę o kontakt mailowy.
Co do kwestii gustu, niezwykle poprawiłeś mi humor recenzami płyt B Boys-ów:) Uwielbiam! Właśnie dziś w tv napotkałam na ich “Sabotage” i jak zwykle (coś zostało z dziecieństwa) oglądałam akcję teledysku z zapartym tchem a na koniec uśmiałam się do łez 🙂
Dobra, będzie, że nabijam Ci niepotrzebnie komentarzy, ale dałeś mi do myślenia tymi Gallagherami. Podrzucam kilka numerów ery post-90, zapoznaj się, bo warto! Shout it out loud, One way road, Roll it over, Let’s all make believe, Little by little, Lyla, Mucky fingers., Important of being idle, Keep my dream alive, Bag it up, Waiting for your rapture, a może i coś wcześnieszego… Stay young, Listen up, Headshrinker, Masterplan, Talk tonight, Rockin chair… Oj, można by wymieniać w nieskończoność…
Znam te utwory;) Prawdę mówiąc mam całą dyskografię Oasis na półce ale najczęściej wracam do 2 pierwszych krążków oraz ostatniego. Pozostałe goszczą w moim odtwarzaczu sporadycznie chociaż muszę przyznać, że fajnych momentów na nich nie brakuje.
W kolejce na recenzję czeka jeszcze kilka albumów B-Boysów oraz wiele wiele innych równie ciekawych płyt także polecam się na przyszłość;)
A z tym kontaktem mailowym to jest tak, że najpierw trzeba tego maila podać żeby można było się skontaktować;) Pozdrawiam!
Coldplay to już po prostu pop rock (jak U2). Britpop to połączenie brytyjskiej psychodelii z piosenkową formułą nawiązującą do Beatlesów. Moim zdaniem gatunek ten miał się bardzo dobrze i zespoły zaliczane do niego faktycznie tworzyły pewną jakość, odróżniając się od innych gatunków…
Co do Oasis… Nie jest tak, że następne płyty nie są dobre, ale faktycznie brakuje im jakiejś magii. No ale zawsze trzymali poziom – nawet teraz, kiedy Gallagherowie grają solowo.
Myślałam, ze masz opcję administracyjną komentarzy i ich nadawcy ( w tym mail)
katott@wp.pl
Fajnie, że masz dyskografię. Ja poluję na wydania kasetowe (taki sentyment i przekonanie, że na taśmie ukryty jest lepszy dźwięk, płyta to jednak nie to…), ale na kasetowe DM trudno trafić. Nawet płyt grupy nie znalazłam w poznańskim Empiku..