Incesticide nie jest pełnoprawnym studyjnym albumem Nirvany. Jest to zbiór B-side’ów, coverów, przeróbek i rzeczy wcześniej niewydanych. Czyli takie odgrzewanie kotletów i polowanie na kasę fanów? Niekoniecznie bo tak naprawdę mamy tu do czynienia z bardzo ciekawym materiałem. Zacznijmy od coverów. Na warsztat zespół wziął „Turnaround” Devo oraz „Molly’s Lips” i „Son Of A Gun” The Vaselines. Utwory te nie odbiegają drastycznie od nagrań oryginalnych, ubrane zostały tylko w nirvanowe szaty i dostały gitarowego kopa. „Turnaround” brzmi jakby był nagrywany w warunkach domowych, z dalszej odległości. W „Molly’s Lips” zmieniono trochę tekst. Dzięki tym coverom dotarłem do ich pierwowzorów – te mimo lekkiej archaiczności są całkiem ciekawe i taki „Son Of A Gun” fajnie brzmi w wersji z damskim wokalem. Na Incesticide zabiegowi tuningowania poddana została „Polly”, której podczas sesji nagraniowej dla BBC dorzucono ciężar i o wiele szybsze tempo. Ucierpiał na tym klimat bo tego ewidentnie tutaj brakuje. Ale wersję „z klimatem” mamy na Nevermind i jedna w zupełności wystarczy. Na Incesticide wszedł także „Downer” znany dobrze fanom z debiutu Nirvany(na pierwszym wydaniu go nie ma, dopiero od którejś reedycji). Pojawiają się tu 2 utwory z EPki Blew: lekko zmieniony „Been A Son” oraz „Stain”. Pierwszy jest trochę prosty i banalny ale niesamowicie chwytliwy, skoczny. Drugi to zupełnie inna bajka. Toporny, przytłaczający, ciężkostrawny. Na kompilacji pojawia się też b-side z amerykańskiej wersji najbardziej znanego singla Nirvany czyli „Smells….” w postaci kawałka „Aneurism”. Tu początkowy „siwy dym” przekształca się w jeden z lepszych utworów grupy w ogóle. Track pochodzi z czasów Nevermind. Spokojnie mógłby się znaleźć na tym wydawnictwie. Osobnego singla(w 1990 roku) doczekały się 2 pierwsze utwory z Incesticide: „Sliver” oraz jego b-side „Dive” – oba bardzo interesujące przy czym pierwszy jest o wiele łatwiejszy w odbiorze (i ma bardzo fajne przejście z klimatu spokojnego w cięższy). Z albumów kompilacyjnych pochodzą 2 kolejne utwory: „Beeswax” oraz „Mexican Seafood”. Na szczególną uwagę zasługuje ten drugi, w którym pole do popisu ma Grohl. Ciekawe jest tu brzmienie – jakby trochę amatorskie, coś jak demo. W historię zespołu się nie zagłębiałem, utwór pochodzi z 1989 roku także raczej „tak wyszło” niż miałby to być efekt zamierzony. Ważne, że prezentuje się to ciekawie. No i te gary Grohla:) „Beeswax” to zupełnie inna para kaloszy – rzecz trudna w odbiorze, toporna ale intrygująca i na swój sposób ciekawa. Pod grupę rzeczy niełatwych można podciągnąć jeszcze „Hairspray Queen”(głównie za sprawą chorych wokali), „Big Long Now” – utwór monotonny, hipnotyczny oraz „Aero Zeppelin”, w którym to panuje przytłaczający i cholernie specyficzny klimat. Incesticide zdecydowanie bliżej do In Utero niż bardziej przebojowego Nevermind. Jest tu kilka utworów przewyższających jakością niektóre partie materiału z albumów studyjnych. Dlatego warto ten krążek stawiać obok pełnoprawnych wydawnictw Nirvany i nie traktować go tylko jako dodatek – ciekawostkę.
Moja ocena -> 8/10
W sumie dla mnie to chyba jedna najlepszych produkcji Nirvany. Album, który trawię w całości.