Wiele mówi się o tym, że post metal jest gatunkiem, z którego wyciśnięto już ostatnie soki, co sugerowałoby rychły koniec “cyklu życia produktu”. Jednak jak na złość, w najmniej spodziewanym momencie pojawiają się takie albumy jak “A Dawn To Fear”, który z biegu staje się jednym z najlepszych w dyskografii Cult Of Luna i udowadnia, że nawet do tego wyeksploatowanego gatunku można wnieść jeszcze sporo świeżości.
W ostatnich latach pojawiło się sporo wydawnictw, które może i tak przełomowe i wybitne nie są, ale utrzymują pewien – co najmniej bardzo dobry poziom, dzięki któremu post metal nie został jeszcze pogrzebany. Na naszym rodzimym rynku aktywność wśród filarów gatunku w ostatnich latach zdecydowanie zmalała. Kilkunastomiesięczną ciszę w branży przerwała Moanaa. “Embers” jest studyjnym powrotem ekipy z Bielska-Białej po 5 latach przerwy, podczas której ukazała się tylko EPka “Torches”.
“Embers” nie przynosi muzycznej rewolucji, ale wyraźne oznaki ewolucji. Słychać je już na otwarciu albumu w utworze “Nothing”, który bez żadnego wstępu atakuje słuchacza przytłaczającym ciężarem. Dopiero w dalszej części znajdziemy chwilę na spokojny fragment. Jednak po drodze z łatwością usłyszymy coś czego wcześniej w twórczości Bielszczan nie było lub występowało w tak znikomych ilościach, że trudno było to zarejestrować.
Chodzi tu oczywiście o ukłon w stronę sceny black/post-black. W pewnym momencie “Nothing” można odnieść wrażenie, że słuchamy np. Mgły. Atmosferę blackowych gitar podkręcają tu dodatkowo perkusyjne blasty. Całość brzmi bardzo ciekawie i podkręca apetyt na dalszą część.
“Lie” nie przynosi drastycznej zmiany stylistyki jednak zdecydowanie wyraźniej żongluje atmosferą. Mocniejsze fragmenty są tu zdecydowanie bardziej niespokojne, z kolei lżejsze przynoszą większe ukojenie. “Triad” jest pierwszym utworem na “Embers”, który wyraźniej nawiązuje do wcześniejszych wydawnictw zespołu.
Jest to jednocześnie pierwszy utwór z albumu, który można uznać za bardziej “user friendly” i to w stopniu takim, że można by go puścić w bardziej tolerancyjnej rockowej radiostacji. Nie zmienia to faktu, że nawet i tutaj pojawiają się elementy kierujące muzykę w nurt black.
“Inflexion” brzmi jak zagubiony utwór z poprzednich albumów zespołu. Jest to jednocześnie znakomity dowód na to, że mimo ubogiej dyskografii, Bielszczanom udało się wypracować swój własny, charakterystyczny i rozpoznawalny styl.
Niespełna czterominutowy “Expire” daje chwilę wytchnienia i stanowi bardzo spokojny, instrumentalny wstęp do ostatniego na albumie utworu tytułowego. Ten również jest ukłonem w stronę wcześniejszych dokonań zespołu a jego urwane zakończenie można uznać za pewnego rodzaju niedopowiedzenie, które pozostawia również pewien niedosyt, niepełne zaspokojenie muzycznego głodu.
Nie ma co ukrywać – “Embers” nie jest w żaden sposób przełomowy czy innowacyjny. W żaden sposób nie odbiera to jednak przyjemności z jego słuchania ponieważ jest to zwyczajnie bardzo dobry album post metalowy – kolejny w dyskografii zespołu. Jest to jednocześnie kolejny dowód na to, że Moanaa gra w muzycznej wysokiej klasie rozgrywkowej. Wielka szkoda, że poziom muzyczny nie idzie w parze z popularnością, na którą zespół zasługuje. Tymczasem kilka lat temu w Szczecinie w klubie studenckim Bielszczanie grali dla kilkunastu osób. Wielka szkoda…