Przyznam szczerze, że obawiałem się nowej płyty ekipy ze Szczecinka. Dlaczego? Z prostej przyczyny: w moim przypadku ich poprzedni krążek – “Case Of Noise” średnio zniósł próbę czasu. Po pierwszym totalnym zauroczeniu i katowaniu przez wiele miesięcy coś pękło i dziś do tego wydawnictwa wracam rzadko. Co nie zmienia faktu, że i tak je lubię! Obawiałem się, że tutaj może być podobnie. Okazuje się, że zupełnie bezpodstawnie.
“We Are Materia” to niesamowicie dobry i równy materiał. Jednocześnie jest to pstryczek w nos dla niedowiarków i maruderów twierdzących, że zespół jest tylko tworem wypromowanym w Must Be The Music, opartym na ciekawie przerobionym coverze. Tworem, który po swoich 5 minutach umrze śmiercią naturalną. “We Are Materia” jest dowodem na to, że chłopakom daleko jest do zakończenia kariery a sama zawartość krążka sprawia, że szczecinecka ekipa w coraz bardziej chamski i bezczelny sposób pcha się do metalowej światowej ekstraklasy. I bez cienia wahania może to robić bo ich drugi album to pod kątem rzemieślniczym arcydzieło. Muzyka tutaj zawarta brzmi potężnie, przytłaczająco – jest to dowód na to, że w Polsce istnieje dobra produkcja.
A jak wygląda sprawa samego materiału? “We Are Materia” wydaje się być zdecydowanie bardziej zwarty i hermetyczny od swojego poprzednika. Kwestią gustu pozostaje czy to dobrze czy źle. Z jednej strony zdecydowanie mniej tu różnorodności ale z drugiej krążek wydaje się stanowić jedną spójną całość. Mi osobiście taka odsłona zespołu bardziej odpowiada. A przecież oczywiste jest to, że album nie jest jednym 47minutowym katowaniem słuchacza i znajdziemy tutaj różne urozmaicenia. Już przy pierwszym przesłuchaniu w oczy/uszy rzuca się “Air”, w którym obok technicznych, połamanych riffów pojawia się czysty wokal i bardzo chwytliwy refren. Chociaż utworowi nadal daleko do medialnych salonów. Ale przecież nie o to w ich muzyce chodzi i nie tego od nich oczekujemy;)
Czysty wokal pojawia się również m.in. w “Let’s Go To Stars” – pierwszym albumowym zapowiadaczu, który praktycznie od pierwszych sekund trwania niemiłosiernie słuchaczem.
Podobnie jest z drugim utworem promocyjnym – “Cry Forever” i w zasadzie z pozostałą zawartością krążka. Nadal mamy tu do czynienia z technicznym, połamanym, djentowym graniem a’la Meshuggah. Momentami wyczuwalna tu jest też m.in. Gojira. Zapożyczeń jest więcej, granie Materii nie jest w zasadzie niczym odkrywczym ale w najmniejszym stopniu nie przeszkadza to w czerpaniu frajdy z słuchania ich twórczości, która tutaj wydaje się być jeszcze bardziej inwazyjna i skondensowana niż na “Case Of Noise”. Co ciekawe – mimo tych podobieństw zespół ma swój własny, bardzo łatwo rozpoznawalny styl.
Na wielki plus zasługuje koncertowa odsłona ekipy ze Szczecinka. Grupę widziałem kilkukrotnie (m.in. na ich feście w rodzinnym mieście, w Szczecinie i na Rock Festiwalu nad jeziorem Woświn), na żywo wypadają mega profesjonalnie jednocześnie pozostając na luzie i łapiąc bardzo łatwo kontakt z publiką. Do dziś pamiętam “przerwę” na Halne na Woświnie (jednym z najbardziej oryginalnych a na pewno najbardziej kameralnym festiwalu w Polsce:) w zeszłym roku. Zero gwiazdorzenia i przerostu formy nad treścią, za to 100% profesjonalizmu i dystansu do siebie. I chwała im za to. Po przesłuchaniu “We Are Materia” ma się ochotę na więcej. Mam nadzieję, że 3 krążek pojawi się szybciej niż myślimy. A w tym czasie nowe dziecko Materii spokojnie może stawać do konkursu na najlepszą polską płytę 2015 roku w kategorii “metal”.
Moja ocena -> 8/10