1985 to dobry rocznik. Prawdę mówiąc to mój rocznik także musiał być dobry;) Zatem utwór pokręconych Norwegów, zapowiadający zbliżający się album, również powinien skoro zawierał taką a nie inną kombinację cyfr. Jednak teoria nie zawsze idzie w parze z praktyką i “1985” zrobił na mnie zdecydowanie kiepskie wrażenie.
Nie mogę powiedzieć żebym przebierał nogami w oczekiwaniu na zbliżający się “Nattesferd”. Po usłyszeniu jego zapowiedzi robiłem to w jeszcze mniejszym stopniu. Ale w końcu nadszedł piątek 13tego maja i nowe dziecko Kvelertak ujrzało światło dzienne a ja (krótko po północy) korzystając z dobrodziejstwa serwisu streamingowego słuchałem już co tam nam Norwegowie zaserwowali. Jednak zacznijmy od początku.
Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka zdecydowanie różniąca się od wcześniejszych. Na “Nattesferd” nie zobaczymy dzieła Johna Baizleya tylko innego artysty. Trzeba przyznać, że praca bardzo dobrze odwzorowuje klimat Skandynawii i muzyki tworzonej przez zespół. No właśnie: a jak to właściwie jest z tą muzyką? Po pierwsze: “1985” po osłuchaniu bardzo zyskuje i w zasadzie stanowi jeden z jaśniejszych punktów albumu.
Świetnie wypada “Berserkr”, który z początku jest wybuchową mieszanką szaleńczej jazdy z ekspresowym tempem i niesamowicie chwytliwym riffem. W dalszej części utwór dość drastycznie zwalnia. Gdybym miał komuś w przeciągu 5 minut zaprezentować twórczość grupy to “Berserkr” idealnie by się do tego nadawał bo to swego rodzaju przegląd dotychczasowych dokonań zespołu.
Podobnie jest z otwierającym krążek “Dendrofil For Yggdrasil”, w którym dawka szaleństwa jest jeszcze większa. Genialnie wypada utwór tytułowy, który wręcz ocieka specyficzną przebojowością – w normalnych warunkach mógłby podbić media;) Najkrótszy na płycie “Bronsegud” atakuje słuchacza punkowym brudem i hardcore’ową dynamiką. Pozostałe utwory mają również pełno fragmentów szybko wpadających w ucho. W zasadzie tylko zamykający album “Nekrodamus” jakoś średnio “klei się” z resztą i odstaje od niej klimatem.
Twórczość Kvelertak określana jest jako mieszanka hardcore, punku, hard rocka, death i black metalu. Prawda jest taka, że ekipa Norwegów zlepiła swój własny styl, który wciąga i intryguje. “Nattesferd” może i debiutu nie przebija ale bez problemu strąca “Meir” z drugiego miejsca na podium;)