Po nagraniu świetnego debiutu Korn mógł pójść za ciosem i stworzyć swego rodzaju Korn#2. Mogli też zrobić coś zupełnie innego. I tak właśnie zrobili;) Już na starcie zespół atakuje słuchacza niespełna 50sekundowym kawałkiem “Twist”, w którym Davis pokazuje swoje umiejętności w scatowaniu. W dalszej części Jonathan zaprezentuje jeszcze m.in. czysty śpiew, krzyk, wrzask, szept, płacz. Czyli zróżnicowanie pod tym względem mamy tu duże. Pod względem muzycznym również chciaż głównie jest tu ciężko i przytłaczająco. Life Is Peachy jest bardziej zbrutalizowane niż debiut Korna. Całość brzmi potężniej i zdecydowanie mocniej. Chociaż spokojnych fragmentów tu nie brakuje. Krótkim przerywnikiem w muzycznej rzeźni jest tu jazzujący instrumental “Porno Creep” oraz cover War – “Lowrider”. Mamy tu jeszcze jedną przeróbkę – “Wicked” z repertuaru Ice Cube’a. Utwór ten wypada na prawdę ciekawie, lubię go bardziej od oryginału. Przechodzimy do materiału właściwego. Krążek po premierze spotkał się raczej z mieszanymi ocenami. Zarzucano mu brak świeżości, ciekawych pomysłów i jeszcze kupę innych rzeczy. Oczywiście z powyższymi zarzutami się nie zgadzam. Faktycznie – nie jest to poziom debiutu ale mamy tu na prawdę dużo świetnych momentów. Niektóre z nich, mimo toporności i ogólnego charakteru, są nawet przebojowe. “Ass Itch” ze swoim bardzo chwytliwym refrenem mógłby spokojnie okupować listy przebojów. Dodatkowo świetne wrażenie (przynajmniej na mnie) robi tu instrumentalna końcówka utworu oparta o dźwięki wydawane przez nie wiadomo co. Gdy je słyszę zawsze widzę obraz opuszczonej amerykańskiej farmy, silosów gdzieś na wysuszonych, spieczonych przez słońce terenach. Ot takie moje małe spaczenie;) Momentami przebojowością zalatuje też od “No Place To Hide”. O “A.D.I.D.A.S.” nawet nie trzeba wspominać bo ten utwór został puszczony do mediów i trochę poszalał na niektórych listach przebojów. Chociaż co do niego mam akurat trochę mieszane uczucia. Niby wszystko jest ok ale cała ta otoczka wydaje się być bardziej na poziomie jajcarza Freda Dursta niż poważniejszej kapeli – no ale to wszystko kwestia gustu;) Tak samo jest w przypadku “K@#%!”, który zazwyczaj przerzucam bo najzwyczajniej w świecie ten utwór mnie drażni. No ale te dwie lekkie niedogodności w całości rekompensuje np. “Lost” z miażdżącymi gitarami, bardzo chwytliwy “Swallow” i “Kill You” oraz “Good God”. Ten ostatni muzycznie wgniata w fotel. Ogólnie brzmienie jest chyba ostatnią rzeczą, do której można się tutaj przyczepić. Life Is Peachy przytłacza dźwiękiem, słuchacza co chwilę atakują przesterowane gitary oraz charakterystyczny dla zespołu bas. Wszystkie te rzeczy sprawiają, że drugi album Korna jest dla mnie jedną z najciekawszych pozycji w ich dyskografii.
Moja ocena -> 8/10