Chyba nie trzeba nikogo uświadamiać, że grunge najlepsze lata ma już niestety za sobą. Sam łapię się często na twierdzeniu, że z wielkich pozostał jedynie Eddie Vedder – reszta wspólnie imprezuje gdzieś w zaświatach. Ale twierdzenie to nie jest prawdziwe bo na scenie pozostał jeszcze Jerry Cantrell, który poza byciem gitarzystą pełnił też w Alice In Chains rolę wokalisty równie istotną co Staley. Dzięki temu reaktywacja zespołu po wielu latach nie bolała aż tak bardzo. Co więcej – myślę, że Layne byłby zadowolony z efektów pracy swoich kolegów.
W 2021 roku, po 19 latach przerwy, Cantrell wrócił też do nagrywania pod własnym szyldem wydając bardzo udany album „Brighten”. W wielu miejscach krążek ten pokrywał się muzycznie z klimatami macierzystego zespołu gitarzysty. I osobiście absolutnie nie traktuję tego jako wadę ponieważ w przypadku AIC i Cantrella wszystko „przyjmuję” praktycznie bezkrytycznie – niezależnie od szyldu.
Na kontynuację „Brighten” Jerry nie kazał nam czekać aż tak długo i po 3 latach ukazuje się „I Want Blood”. Przed premierą artysta udostępnił 3 utwory, które mogły jedynie wzmóc oczekiwania słuchaczy co do nadchodzącego materiału. „Vilified” to czysty AIC i to wyższej próby. Utwór spokojnie mógłby znaleźć się na którymkolwiek albumów zespołu. Klimatem (lekko psychodelicznym) chyba najlepiej wpasowałby się w „tripoda” – aż chciałoby się usłyszeć niektóre fragmenty zaśpiewane przez Layne’a….
„Afterglow” to już zdecydowanie lżejsza odsłona twórczości artysty, bardziej balladowa ale nadal chwytliwa i wpadająca w ucho na tyle, że można złapać się na nuceniu refrenu na długo po zakończeniu słuchania krążka. Podobnie jest z utworem tytułowym, który momentami można uznać za wręcz eksperymentalny – głównie przez specyficzny i bardzo charakterystyczny refren. Nie brakuje tu rockowego pazura i ponownie dużej przebojowości.
Ostatecznie „I Want Blood” przynosi 9 nowych kompozycji, w których próżno szukać przełomu czy innowacji, co najwyżej powiewów świeżości jak np. w utworze tytułowym czy „Throw Me A Line” o momentami nietypowej rytmice. W każdym z 9 tych utworów odnajdziemy natomiast bardzo dużo Cantrella, którego twórczość znamy od prawie 35 lat. Fani AIC odnajdą się bezproblemowo na „I Want Blood” i z pewnością polubią się z tym krążkiem. Osoby, które do tej pory nie spotkały się z twórczością legendy grunge również bez problemu powinny odnaleźć na tym albumie coś dla siebie ponieważ w wielu miejscach krążek ten jest zwyczajnie radiowy i bardzo „user friendly”.
Najlepszym przykładem może tu być „Echoes Of Laughter”, który po odpowiednim przycięciu do „akceptowalnych ram” mógłby spokojnie podbić listy przebojów ponieważ jest to jedna z ciekawszych ballad nagranych przez Cantrella od czasów albumu AIC „Black Gives Way To Blue” czyli 15 lat. Szansę na większą popularność mógłby mieć również „Off The Rails”, który również wpada w ucho już przy pierwszym przesłuchaniu i zostaje w nim na dłużej.
Od czasu premiery słuchałem „I Want Blood” kilkunastokrotnie. Za każdym razem z wielką przyjemnością i chęcią ponownego wciśnięcia <PLAY> od razu po usłyszeniu ostatnich dźwięków zamykającego album „It Comes”. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że na przestrzeni lat Cantrell wylądował dla mnie w tej samej lidze co Mark Knopfler. Obaj artyści mogą nagrywać ciągle to samo a słuchanie ich nowych wydawnictw za każdym razem sprawia mi ogromną frajdę. I za każdym razem liczę, że to jeszcze nie koniec i za kilka lat usłyszę kontynuację najnowszego albumu. Nie inaczej jest i tym razem.