Przez wielu “Piece Of Mind” uznawany jest za najlepszy krążek w dorobku Iron Maiden. Oczywiście nie przeze mnie;) Przez bardzo długi czas uważałem ten album za wyraźny spadek formy pomiędzy pasmem kilku genialnych albumów. Przy odświeżaniu dyskografii grupy starałem się go omijać i tak jak “Powerslave” czy “The Number Of A Beast” zawsze puszczałem kilkukrotnie tak “Piece…” po pierwszym odsłuchu zawsze lądował na półce. Po kilku latach coś w końcu pękło, zaskoczyło i od tego czasu 4 album Ironsów stawiam mniej więcej na równi z tymi, które go otaczają. Co nie zmienia faktu, że nadal jest kilka rzeczy, które mnie po prostu drażnią. Przykłady? Refren w “Flight Of The Icarus”. Utwór sam w sobie nie jest zły (chociaż poziomem nie powala) ale te chóralne “fly on your waaaay, like an eagle…” mnie odpycha – mało brakuje do osiągnięcia apogeum kiczu i tandety. Podobną sytuację mamy w “Sun And Steel” chociaż ten kawałek akurat prezentuje poziom całkiem wysoki a i refren wpada w ucho – chociaż człowiek ma świadomość, że nie powinien;) Z początku problem miałem również z “Die With Your Boots On”, dziś nadal wielkim fanem tego utworu nie jestem ale spokojnie mogę go przesłuchać (dwa wyżej wymienione zdarza mi się omijać;). Na szczęście na “Piece Of Mind” reszta utworów prezentuje poziom o niebo wyższy. Już na otwarciu zespół serwuje słuchaczom świetny, galopujący “Where Eagles Dare”. Fenomenalne jest to, że utwór trwa ponad 6 minut a wcale tego nie czuć. Dynamiczny początek i koniec przedzielony jest delikatniejszym fragmentem. Znużenia nie powinniśmy poczuć też przy jeszcze dłuższych: “Revelations” i zamykającym płytę “To Tame The Land”. Wszystkie te utwory oparte są na podobnym schemacie ale wtórność to chyba jedna z ostatnich rzeczy, które można by im zarzucić. Poza tym czuć w nich elementy tego co zespół rozwinął w utworze zamykającym kolejny album – “Powerslave”. Bardzo dobrze prezentuje się singlowy “The Trooper” (który bije na głowę pierwszy singiel z albumu – “Flight Of The Icarus”). Równie ciekawe są dwa mniej znane utwory: “Quest For Fire” i “Still Life”. Szczególnie ten drugi wyróżnia się na tle całości: początkowo spokojna atmosfera podkręcana jest z każdą kolejną sekundą. Jedynym zgrzytem jest tu fragment z elektronicznie przetworzonym wokalem. Jest to zabieg kompletnie niepotrzebny, który częściowo psuje odbiór utworu. Ale mimo tych kilku zgrzytów “Piece Of Mind” i tak jako całość prezentuje się bardzo dobrze. Chociaż z ciągu świetnych albumów grupy nadal uważam go za najsłabszy. I mimo kilkudziesięciu przesłuchań pisanie o nim jest raczej męką niż przyjemnością. Z pozostałymi krążkami z tamtego okresu tak nie mam.
Moja ocena -> 7/10
Przez jakiś czas był to mój ulubiony album Iron Maiden 😉 Dziś rzadko do niego wracam.