Przez ostatnie lata muzycy Gojiry zawzięcie testowali wytrwałość swoich fanów wystawiając ich na najdłuższą przerwę wydawniczą w dotychczasowej karierze. “Magmę” oraz “Fortitude” dzieli 5 lat. Przerwę tę fanom zespołu Francuzi umilili świetnym występem na festiwalu Pol’And’Rock w 2018 roku (koncert dostępny w całości na YouTube) oraz systematycznymi zapowiedziami nadchodzącego albumu, którz zaczął powstawać jeszcze przed wybuchem pandemii.
Pierwsza z nich ukazała się już na początku sierpnia zeszłego roku czyli na prawie 9 miesięcy przed premierą, trzy kolejne zdecydowanie później. Z całą pewnością stwierdzić można było po ich przesłuchaniu jedyne to, że Gojira na pewno nie zdecyduje się na muzyczny powrót w klimaty z początku kariery. Reszta pozostawała wielką zagadką, ponieważ każdy utwór różnił się od pozostałych i w żaden sposób nie naprowadzał słuchacza na to, czego możemy oczekiwać po efekcie końcowym.
Przez pierwszą zapowiedź – “Another World” początkowo trudno było mi przebrnąć. W zasadzie charakterystyczne elementy stylu Francuzów zostały tu zachowane, ale całość zwyczajnie nie porywała i nie przekonała mnie do końca nawet po kilkunastu odsłuchach. Z “Born For One Thing” było już zdecydowanie lepiej. Panuje tu większa różnorodność i mimo stylistyki bliższej “Magmie” niż chociażby “The Link”, pojawiają się tu elementy typowo techniczne, mogące wzbudzić uśmiech na twarzach fanów będących z zespołem od początku ich kariery.
W kolejnym rzucie światło dzienne ujrzała “Amazonia” stanowiąca swego rodzaju pomost pomiędzy “Magmą” i lżejszymi fragmentami wcześniejszych dokonań. Mimo podobnej stylistyki jak w “Another World” utwór zdecydowanie szybciej wpada w ucho i przykuwa większą uwagę. Ostatnią zapowiedzią był “Into The Storm” brzmiący jak zagubione nagranie z czasów “L’Enfant Sauvage”. Na podstawie tych czterech utworów ciężko było cokolwiek wywnioskować. Pozostało zatem czekanie do premiery. W końcu nadszedł TEN dzień.
“Fortitude” to 11 nowych kompozycji trwających niespełna 52 minuty. Ułożenie utworów na track liście sprawia, że na samym początku spotykamy trzy znane jeszcze przed premierą. Warty uwagi jest tu jedynie fakt, iż “Another World” w zestawie z innymi utworami zdecydowanie zyskuje. A co z resztą?
“Sphinx” i “New Found” brzmią jak B-side”y z “Magmy”. Ten drugi nawet zaczyna się motywem przypominającym “Only Pain”. Podobnie jest z “Grind”, który do “Magmy” dorzuca jeszcze sporo ciężaru z czasów “From Mars To Sirius”. W “The Trails” Francuzi brzmią jak totalnie inny zespół i jest to jeden z najspokojniejszych fragmentów “Fortitude” i Gojiry w ogóle. Ale to jeszcze nic!
Największą niespodzianką i zagadką nowego albumu jest duet złożony z utworu tytułowego płynnie przechodzącego w “The Chant”. Nie do końca rozumiem sens rozbijania spójnej konstrukcji na dwa osobne utwory skoro stanowią one jedną całość, która wprowadza słuchacza w rytualny, hipnotyczny stan. Stan ten jednak wymaga skupienia i pewnego rodzaju wysiłku. Zatem decyzja o wyborze “The Chant” na kolejny utwór promujący “Fortitude” spotka się raczej ze zdziwieniem niż zrozumieniem.
“The Chant” wraz z utworem tytułowym są jednak doskonałym zobrazowaniem tego jak zróżnicowanym i nieoczywistym materiałem jest nowy album. Po sporej ilości przesłuchań bez żadnych wątpliwości mogę wysunąć następujące wnioski: Gojira nadal rozwija się w kierunku obranym na “Magmie” jeszcze mocniej eksperymentując i odbiegając od korzeni. Końcowy efekt pracy Francuzów świetnie “gra” jako całość i stanowi nietuzinkową i magiczną przygodę.
Jednak ta przygoda najlepiej sprawdza się jako całość – podobnie jak concept albumy. W pojedynkę utwory z “Fortitude” wypadają słabiej i gorzej zapadają w pamięć od tych z “Magmy”, Ale nie jest to spowodowane ich poziomem, acz raczej tym, że poprzednie wydawnictwo przynosiło sporo przebojowych i chwytliwych fragmentów, podczas gdy “Fortitude” jest bardziej zbity i hermetyczny.
Nie przeszkadza to jednak w jego ogólnym odbiorze. Co więcej – ta monolityczna całość sprawia, że chce się do niej wracać w całości, a nie tylko na wyrywki. Jeśli zatem nie odstraszył Was klimat zaprezentowany przez Gojirę na “Magmie” to bez zawahania możecie sięgnąć po “Fortitude”. Ortodoksi szanujący Francuzów za techniczny death mogą nowy album spokojnie ominąć lub odstawić swoje oczekiwania na bok – przy takim scenariuszu również i oni nie powinni być zawiedzeni, ponieważ “Fortitude” to spory kawałek bardzo dobrego i przede wszystkim inteligentnego grania łączącego w sobie coraz więcej elementów.
Moja ocena -> 8/10