Już w 2018 roku czyli 2 lata po wydaniu “Księżyc Milczy Luty” zacząłem się rozglądać za nowym wydawnictwem Furii. Zespół przyzwyczaił nas do mniej więcej takiej przerwy pomiędzy kolejnymi albumami. Lata mijały a następcy krążka z 2016 roku nadal nie było. Ten pojawił się dopiero 5 lat później i z miejsca podzielił nie tylko fanów zespołu. “W Śnialni” można uznać za wyjątkowo specyficzny eksperyment, który jednych zaintrygował, innych z kolei odrzucił już po kilku minutach.
Sam przyznam, że album w dyskografii mam ale nie jest to pozycja, do której wracałbym często i z szybszym biciem serca. Poza tym jej czas trwania i ilość utworów pozwalają na zaszufladkowanie jako EP zatem na pełnoprawne wydawnictwo trzeba było jeszcze poczekać.
No i w końcu nadszedł ten dzień i po 7 latach albumowej ciszy światło ujrzała “Huta Luna” – bez praktycznie żadnej promocji czy zapowiedzi albumu. Jedyną “zajawką” było zaprezentowanie części materiału chociażby na festiwalu Summer Dying Loud. Opinie uczestników o nowych utworach były bardzo dobre zatem nie pozostawało nam nic innego jak tylko czekać na premierę.
Pierwszy odsłuch “Huty Luny” może wzbudzić w słuchaczu poczucie bardzo wyraźniej konsternacji bo przecież zarówno “Nocel” jak i “Księżyc Milczy Luty” pokazały wyraźnie, że Nihil skierował muzykę zespołu w rejony “post” (metalu czy black metalu – kwestia gustu) z dużą dozą eksperymentów i wyskoków w stronę post rockową. “W Śnialni” pokazało awangardową odsłonę zespołu. Wszystko to sugerowało, że możemy spodziewać się praktycznie wszystkiego.
Założę się jednak, że takiego obrotu sprawy nikt się nie spodziewał ponieważ “Hutę Lunę” w wielkim skrócie określiłbym jako połączenie “Martwej Polskiej Jesieni” z “Marzannie…” i właśnie “W Śnialni” z takim podziałem, że dwa pierwsze odpowiadają za warstwę muzyczną, ostatni zaś za wokale (i to też nie do końca) i ogólne oddanie klimatu. Tutaj też mamy wrażenie uczestnictwa w pewnego rodzaju spektaklu.
Chociaż po głębszym zastanowieniu i kolejnych przesłuchaniach można dojść do wniosku, że to nie spektakl tylko soundtrack do funkcjonowania ogromnej i bezdusznej maszyny jaką jest tytułowa huta Luna. Bezdusznej ponieważ Furia nie bierze tutaj jeńców. Na albumie nie ma miejsca na zwolnienia, czy muzyczne wycieczki w rejony innych gatunków. Mamy tutaj “samo gęste” z jedynym eksperymentem w postaci zamykającego album “Księżyc Czyli Słońce”.
Utwór ten jest o tyle ciekawy, że jego czas trwania pochłania prawie połowę albumu. Druga sprawa to fakt, że ma on niewiele wspólnego z jakąkolwiek odmianą metalu. Do czynienia mamy tu z miksem ambientu, drone i ogólno pojętej muzyki elektronicznej. I z każdym kolejnym przesłuchaniem utwierdzam się w przekonaniu, że wszystko to ma sens. Po etapie niszczącym i przytłaczającym słuchacza “pobytem w hucie” nadchodzi światełko w tunelu, moment wyciszenia i złapania oddechu.
Bo przecież wcześniej przez ponad pół godziny nie mieliśmy ani chwili wytchnienia ponieważ zespół atakował nas z wielką furią. I jest to furia bardzo motoryczna, mechaniczna, industrialna. Już przy pierwszym przesłuchaniu nasunęły mi się skojarzenia z “Hosannas From The Basements Of Hell” Killing Joke. Oczywiście to dwa bardzo różne gatunki ale zasada jest podobna.
W obu przypadkach muzyka oparta jest o zapętlony schemat, który sprawia wrażenie grania maszynowego. W obu przypadkach również efekt jest świetny. I mimo wrażenia, że wszystko zlewa się w jedną całość “Huty Luny” słucha się świetnie. Oczywiście chodzi tu o warstwę muzyczną ponieważ wokal to zupełnie inna kwestia. Nihil jest postacią na tyle oryginalną i nietuzinkową, że wśród fanów ciężkiego grania budzi skrajne emocje.
“Huta Luna” pod kątem tekstowym jest wyjątkowo specyficzna i utwierdza słuchacza w przekonaniu, że ma do czynienia z konceptem. Wokalnie tylko momentami Nihil brzmi jak kilkanaście lat temu. Częściej pojawia się tu czysty wokal oraz nowy eksperyment w postaci “chórków” pozostałych członków zespołu. Ciekawe jak będzie to brzmieć na koncertach.
Po ewidentnie za długiej przerwie wydawniczej Furia ponownie zaskoczyła słuchaczy wydając album totalnie odwracający kierunek, w którym zespół dążył na ostatnich kilku albumach. Efekt intryguje i przede wszystkim wciąga mimo swojej hermetyczności. Eksperyment można zatem uznać za udany. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że następca Huty się pojawi i przyjdzie nam na niego czekać zdecydowanie krócej.