Najbardziej ekstremalna pozycja w dotychczasowej dyskografii Exodusa. Dorównać jej jedynie może Exhibit B ale nie do końca bo są tam momenty, które jakby się uprzeć to można uznać za lżejsze. Tu tego praktycznie nie ma. Od początku do końca mamy do czynienia z ekstremalną jazdą. Exhibit A jest szaleńczy, brutalny, ekstremalny, ciężki, toporny. Panuje tutaj przytłaczający klimat, taki z piekła rodem. Już na początku – w “Riot Act” atakuje nas motoryczny riff, człowiek ma wrażenie, że to dźwięk jakiejś maszyny a nie gitara. A później jest jeszcze lepiej. Lekko przed końcem pierwszej minuty “The Atrocity Exhibition” zaczyna się prawdziwa rzeźnia – słuchacza atakuje opętańcza, ekstremalna ściana dźwięków z gitarą rodem z sennych koszmarów. Czytaj dalej Exodus – The Atrocity Exhibition: Exhibit A
Archiwum kategorii: Muzyczny
Pulp Fiction Soundtrack
Quentin Tarantino kręci specyficzne filmy – nie dla wszystkich. Dla wszystkich natomiast jest znaczna część soundtracków do jego produkcji. Gość ma niesamowity talent do wybierania odpowiednich kawałków, które świetnie “grają” w filmach oraz poza nimi. Chyba nie będę oryginalny i nie będę należał do mniejszości gdy napiszę, że ścieżka z Pulp Fiction to mój ulubieniec? Zaraz za tym soundtrackiem znajduje się Kill Bill cz.1 ale to jakby nie patrzeć nie ta półka, PF jest jedyny i niepowtarzalny. Utwory są dobrane po mistrzowsku i świetnie komponują się z tym co dzieje się na ekranie, są mocną stroną całości. Czytaj dalej Pulp Fiction Soundtrack
Soulfly – Enslaved
Z Enslaved jest podobny problem jak z meczami polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Najpierw mamy do czynienia z hurraoptymizmem i hucznymi zapowiedziami – wg muzyków jest to najlepszy album zespołu (z resztą co innego mogliby powiedzieć? nagraliśmy taką sobie płytę?). Później nadchodzi otrzeźwienie i weryfikacja oczekiwań – najgorszy “zapowiadacz” płyty w historii: przeciętny “World Scum”(nie w ogóle tylko w stosunku do poprzedników od czasów Prophecy) oraz zdecydowanie lepszy “Gladiator”(niesamowicie nośna rzecz). Po otrzeźwieniu przechodzimy do fazy poznania efektu końcowego, w której to dochodzimy do wniosku, że Soulfly nagrał płytę “taką sobie”. Czytaj dalej Soulfly – Enslaved
Fear Factory – Mechanize
W 1995 roku zespół Fear Factory nagrał Demanufacture – jeden z najlepszych i najważniejszych albumów industrial metalowych w historii. Później bywało różnie: raz lepiej – np. Obsolete, raz gorzej – np. Transgression. Chociaż z tym albumem jest problem bo można na niego patrzeć z 2 perspektyw: samego albumu (który jest całkiem dobry) i pod kątem wcześniejszej twórczości FF (i tu już wygląda blado). Co by nie było: po odejściu Cazaresa kapela trochę się pogubiła. Na szczęście w kwietniu 2009 Dino wrócił do zespołu. Jakiś czas później w sieci pojawiła się zapowiedź nowego albumu w postaci kawałka “Powershifter”. Wśród fanów apetyt na Mechanize rósł – utwór był potężny, dawał niezłego kopa i nadzieję na powrót do formy z czasów Demanufacture. Czytaj dalej Fear Factory – Mechanize
Porcupine Tree – In Absentia
Przez wielu In Absentia uważana jest za najlepszy krążek w dyskografii zespołu. Dla mnie to po prostu jedna z wielu ich genialnych płyt. Już na samym początku muzycy dają nam solidnego kopa w postaci “Blackest Eyes” – krótkie wprowadzenie i rozpoczyna się utwór właściwy, pomieszanie cięższych gitar z ogólną lekkością, kawałek jest niesamowicie nośny, przebojowy. A dalej jest jeszcze lepiej bo nr 2 to “Trains” – jeden z ich najlepszych spokojnych utworów. Dosłownie cudo. A zaraz po nim kolejny przejaw geniuszu w postaci “Lips Of Ashes” – niesamowita rzecz od pierwszej do ostatniej sekundy (z naciskiem na te początkowe;). Nie umiem opisać słowami klimatu tutaj występującego – tego koniecznie trzeba posłuchać samemu. Czytaj dalej Porcupine Tree – In Absentia
Exodus – Tempo Of The Damned
W 2004 roku, po 12 latach studyjnego milczenia Exodus wrócił. I to w wielkim stylu. Tempo Of The Damned rozpoczyna czas dobrej (albumowej) passy, która trwa do dziś (czyli Exhibit B). Przez te 12 lat ciszy wiele w świecie muzyki się zmieniło więc przepaść między opisywanym krążkiem a Force Of Habit jest dość duża. W porównaniu z poprzednikiem brzmienie jest tutaj o wiele lepsze, bardziej nowoczesne, cięższe. Chociaż w porównaniu z następnymi wydawnictwami, szczególnie Exhibitami, Tempo brzmi w miarę grzecznie i nie tak brutalnie. Co innego wokal. Nie będę nawet porównywał Souzy z Dukesem – obu lubię, Souza to stary wyżeracz, Dukes z płyty na płytę brzmi coraz lepiej. Ale wracamy do Tempo. Moim zdaniem przez te 12 lat wokal Zetro zmienił się na lepsze. Czytaj dalej Exodus – Tempo Of The Damned
U2 – War
War to mój ulubiony krążek U2 obok The Unforgettable Fire. Muzycy w czasie jego nagrywania skupieni byli na tworzeniu genialnych kompozycji a nie np. na misji ratowania świata:) I to słychać – War nie ma praktycznie słabych momentów. Jakby się uprzeć na siłę to można wybrać “The Refugee” jako kawałek lekko odstający poziomem. Nie oznacza to, że utwór jest słaby – tylko troszkę gorszy od wspaniałej reszty;) Na War mamy 2 wielkie hity grupy czyli “Sunday Bloody Sunday” o Krwawej Niedzieli w Irlandii Północnej oraz “New Year’s Day” z polskim, solidarnościowym akcentem. Dwa absolutne klasyki. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że War oferuje nam 4 równie dobre (jeśli nie lepsze) utwory: “Seconds”, “Like A Song”, “Drowning Man” oraz “Surrender”. Czytaj dalej U2 – War
Lana Del Rey – Born To Die
Z reguły jestem akomercyjny. Nie słucham popularnych stacji radiowych, mój telewizor chyba nie skaził się w ostatnich latach stacją typu MTV czy Viva bo muzyki tam od dawna nie ma, nie klikam linków muzycznych znajomych na fb. Są jednak w życiu takie chwile, że człowiek nie ma nic do gadania i chcąc nie chcąc musi. Tak właśnie miałem parę dni temu. Na siłę byłem przez jakiś czas uszczęśliwiany ZETką i muzyką “popularną”. Radio grało gdzieś w tle, nie zwracałem na nie uwagi aż do chwili gdy puścili pewien kawałek. Cholera, jakie to było inne, fajne w porównaniu z resztą granego tam badziewia. Czytaj dalej Lana Del Rey – Born To Die
Kult – Muj Wydafca
Najbardziej niespójna i bałaganiarska a zarazem jedna z najciekawszych płyt Kultu. Pierwszym porównaniem, które od razu ciśnie mi się na myśl jest 12 Groszy Kazika solo. Tutaj też mamy gatunkowy bałagan. Muj Wydafca oferuje praktycznie wszystko: od klasycznego rocka do którego przyzwyczaił nas zespół przez covery, ballady, przeróbki itp itd. Chyba najwięcej tu tego “kultowego” grania. Już na starcie dostajemy “Ręce Do Góry” – utwór kojarzący mi się z albumem Your Eyes, jakby zagubiony/odrzucony z tamtej sesji. W kolejce czekają następne charakterystyczne dla zespołu kawałki: “Kulcikriu”, “Krutkie Kazanie Na Temat Jazdy Na Maxa”, świetny “Psalm 151″(jeden z najlepszych utworów na płycie) i jeszcze parę innych. Muj Wydafca to także 2 bardzo fajne covery: “Pasażer” Popa oraz “Dziewczyna O Perłowych Włosach” Omegi. Czytaj dalej Kult – Muj Wydafca
The Cranberries – Roses
Jedenaście lat przyszło nam czekać na nowy album Żurawinek. I co? Rozczarowanie? Zachwyt? Raczej ani jedno ani drugie. Roses to po prostu kolejny co najmniej poprawny album The Cranberries. Co prawda nie wywołuje już takich emocji jak na prawdę świetne dwa pierwsze krążki ale od ich wydania minęło już prawie 20 lat także nie można było tego nawet oczekiwać. Roses dołączy raczej do grona pozostałych albumów, których fajnie jest od czasu do czasu posłuchać ale bez jakiejś wielkiej ekscytacji czy uwielbienia. W ich stylu przez ten długi czas praktycznie nic się nie zmieniło. Od pierwszych dźwięków człowiek domyśla się, że to właśnie oni, po chwili do muzyki dołącza Dolores i tym samym rozwiewa resztę wątpliwości. Czytaj dalej The Cranberries – Roses