Podobno Virtual XI jest jeszcze większą obrazą majestatu niż The X Factor. Podobno bo ja nie do końca się z tym zgadzam. Chociaż trzeba przyznać, że trochę prawdy w tym jest. Album ma 3 zasadnicze wady. Pierwsza – wizualna: tak paskudnej w całości poligrafii nie widziałem w żadnym innym wydawnictwie a płyt mam kilkaset. Pod względem okładki konkurować z nią może tylko Dance Of Death ale tam w środku jest normalnie. Tu kicz i tandeta króluje praktycznie wszędzie. Ja rozumiem, że album był robiony „na fali” Mistrzostw Świata we Francji i muzyki do gry z maskotką zespołu ale tolerancja ma swoje granice. Grafika odpowiedzialnego za to coś spaliłbym na stosie:) Druga sprawa: rozciągnięcie na chama „The Angel And The Gambler” oraz „Don’t Look To The Eyes Of A Stranger”. Czytaj dalej Iron Maiden – Virtual XI
Archiwum kategorii: Muzyczny
Baroness – Blue Record
“Niebieski” jest kontynuacją tego co Baroness zaprezentowali na “Czerwonym”. Niby jest podobnie ale jednak nie do końca – tam było super, tu jest jeszcze lepiej. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka >klik<, która jest jeszcze ciekawsza od tej z debiutu. John Baizley jest człowiekiem niesamowicie uzdolnionym nie tylko muzycznie. A z jego projektów korzysta nie tylko Baroness ale również inne kapele z nurtu sludge jak np. Kylesa, Black Tusk czy też Kvelertak. Każda z jego okładek to takie małe dzieło sztuki. Ale wracamy do muzyki. Tak jak już pisałem: niby jest podobnie jak na debiucie ale jakby bardziej przebojowo jeśli gatunek muzyki prezentowany przez Baroness może być w ogóle przebojowy. Moim zdaniem może. Czytaj dalej Baroness – Blue Record
Alice In Chains – Sap
Druga EPka zespołu (a w sumie pierwsza rasowa bo We Die Young to taki niby singiel) jest jeszcze krótsza od swojej genialnej następczyni – Jar Of Flies. Tu 20 minut z minimalnym hakiem podzielono na 4 a właściwie 5 utworów bo ostatni jest ukryty i nie ma go w spisie. Jak dla mnie mogłoby go w ogóle nie być bo psuje ogólną atmosferę tego wydawnictwa. Hidden track zwany “Love Song” to nagrana zabawa muzyków, która z muzyką zasadniczo nie ma wiele wspólnego. Cztery wcześniejsze utwory budują całkiem przyjemną atmosferę, którą ukryty kawałek kopie już na starcie z buta. No ale na szczęście nikt nie każe nam go słuchać. A pozostałe utwory są na prawdę przyjemne. Dwa pierwsze znane są fanom zespołu z zagranego kilka lat później koncertu bez prądu. “Brother” i “Got Me Wrong” w wersji studyjnej i unplugged są do siebie podobne. Czytaj dalej Alice In Chains – Sap
Mastodon – Remission
Gdyby puścić komuś nieświadomemu najnowsze dzieło Mastodona czyli album The Hunter i tuż po nim ich debiut – Remission to pewnie nigdy w życiu nie uwierzyłby, że to ta sama kapela. Oba krążki dzieli 9 lat i przepaść muzyczna. Przy grzecznym Hunterze Remission jest jak buldożer niszczący wszystko na swej drodze. Debiut jest bezkompromisowy, brutalny, totalny. Oczywiście są tu spokojniejsze momenty jak np. początki “Ol’e Nessie”, “Trainwreck”, “Trilobite” oraz w całości zamykający album “Elephant Man” ale stanowią one tylko kroplę w morzu metalowego “łojenia” w wersji sludge i progresywnej. Słuchając Remission i pozostałych płyt Mastodona warto zwrócić uwagę na perkusję. Dailor jest nietuzinkowym bębniarzem i tyle w temacie:) Czytaj dalej Mastodon – Remission
Armia – Triodante
Gdyby istniał ranking płyt trudnych to Armia z albumem Triodante byłaby w nim wysoko. Bardzo wysoko. Nie jest to płyta do słuchania na codzień. Nie jest to krążek przebojowy. Nie jest to muzyka dla wszystkich. Nie usłyszymy jej raczej w środkach przekazu typu radio czy TV. Jest to płyta strasznie wymagająca(coś jak abstrakcyjna sztuka teatralna), do przesłuchania raz na jakiś czas w pełnym skupieniu tylko na niej od pierwszej do ostatniej sekundy. Puszczanie Triodante na wyrywki z mp3ki to krzywdzenie tego wydawnictwa. No i w tym momencie po przeczytaniu pierwszych linijek przeciętny słuchacz mógłby dojść do wniosku, że ten album to jedna wielka buła, pomyłka i nie ma sensu zawracać nim sobie głowy. A tu g… prawda;) Czytaj dalej Armia – Triodante
Iron Maiden – The X Factor
Wielu fanów Ironsów uważa, że tej płyty w ogóle nie powinno być i ogólnie etap z Bayleyem to jedna wielka pomyłka. Mojej skromnej osobie chyba słoń nadepnął na ucho bo tak się akurat składa, że The X Factora bardzo lubię. Ba! Uważam nawet, że jest o wiele lepszy od 2 poprzedzających go krążków nagranych jeszcze z Dickinsonem na wokalu. Blaze to nie Bruce ale to chyba dobrze, nie? Gość ma głos zupełnie inny, ale też ciekawy. Poza tym Dickinson jakoś nie pasuje mi do tego repertuaru. A jaki jest X Factor? Przede wszystkim długi, można by tu przyciąć, tam skrócić i byłoby lepiej ale tak też jest dobrze. Te prawie 71 minut to 11 rozbudowanych kompozycji mieszczących się w przedziale 4-11 minut. Najkrótszy i zarazem najbardziej żywiołowy jest tutaj “Man On The Edge” – świetny, dynamiczny killer koncertowy. Czytaj dalej Iron Maiden – The X Factor
Baroness – Red Album
Baroness to moje najnowsze odkrycie. Kapela trochę już istnieje – powstała w 2003 roku. Ich debiut LPowy (czyli album opisywany:) powstał 4 lata później. Trafiłem na nich szukając zespołu grającego muzykę podobną do Mastodona. Oprócz Baroness “pod nóż” poszły też Kylesa i Black Tusk ale to właśnie ci pierwsi najbardziej mi podeszli i ich Red Album wylądował u mnie na półce(i nie tylko on;) No i co my tu mamy? Baroness zaliczany jest przez wielu do grup grających sludge/progressive metal. Czyli podobnie jak Mastodon. I faktycznie można znaleźć podobieństwa między tymi zespołami. I tu i tam mamy do czynienia z mnóstwem połamanych riffów, setkami zmian tempa, przejściami, “wygibasami” perkusyjnymi itp itd. Czytaj dalej Baroness – Red Album
The Black Keys – Brothers
No i stało się tak jak przewidywałem przed przesłuchaniem El Camino. Wiedziałem, że jeśli kapela wpadnie mi w ucho to prędzej czy później ich dyskografia (albo chociaż najlepsze krążki) zagości u mnie na półce. Na razie kilka tygodni temu do mojej kolekcji dołączył bezpośredni poprzednik El Camino czyli Brothers. Pierwsze co rzuca się w oczy/uszy to to, że krążek ten jest zdecydowanie mniej przebojowy. Nie znaczy to, że płyta jest słaba. Świetnej muzyki mamy tu pod dostatkiem. Druga rzecz: El Camino to 11 utworów ściśniętych w niecałe 38 minut muzyki, na Brothers kawałków mamy 15, wyszło tego lekko ponad 55 minut. Tam jest samo “gęste”, tu płyta lekko się rozjeżdża: początek jest genialny, napięcie opada w okolicach 10 utworu i płytka przelatuje sobie do końca praktycznie bez żadnych emocji oprócz “Never Give You Up”. Czytaj dalej The Black Keys – Brothers
Acid Drinkers – Fishdick Zwei
Zasadniczo nie przepadam za albumami z coverami. Jeden przerobiony (najlepiej w ciekawej, innej aranżacji a nie czysta zżyna z oryginału) utwór wciśnięty między autorski materiał jest ok, ale żeby cały krążek był taki to już zdecydowanie za dużo. Nie dotyczy to Acid Drinkersów i ich Fishdicków. “Kwasożłopy” to straszni jajcarze i ludzie z wielkim dystansem do siebie i tego co robią. Bo kto inny ruszyłby klasykę w postaci “Seasons In The Abyss” Slayera i przerobił ten kawałek na country? Albo “Nothing Else Matters” na folklor z akordeonem i Mozilem na wokalu? A takich rodzynków jest tu więcej. Niesamowitego kopa ma albumowy otwieracz – “Ring Of Fire” Johnny’ego Casha. Czytaj dalej Acid Drinkers – Fishdick Zwei
Grammatik – Światła Miasta
Jakiś czas temu – w sumie 12 lat po premierze – ukazała się reedycja Świateł Miasta. Nie wiem czemu to tak długo trwało – ważne, że w końcu się ukazało bo na przestrzeni ostatnich lat krążące na allegro pierwsze wydania tego krążka były coraz droższe. Teraz biznes się ukrócił i każdy może nabyć własną kopię. Album nie wywołuje już takiej ekscytacji jak 12 lat temu ale nadal uważam, że jest to najlepszy polski krążek hip hopowy. Etap mojej fascynacji tym gatunkiem minął dawno temu(pozostał mi tylko sentyment do Łony, Eldo i OSTRego, chociaż do tego ostatniego coraz mniejszy z każdym kolejnym wydawnictwem), może od tego czasu ukazało się coś równi dobrego lub lepszego ale szczerze mówiąc wątpię. Czytaj dalej Grammatik – Światła Miasta