Salon Recreativo to pierwszy album Kultu, którego nie wciągam w całości bez żadnych zastrzeżeń. Tych „ale” uzbierało się tu nawet całkiem sporo. Ale zacznijmy od pozytywów. Chronologicznie? Proszę bardzo. „Dla Twojej Miłości” – bardzo sympatyczne intro, wprowadzenie do tego wydawnictwa. Minusem tego utworu jest czas jego trwania – track jest zdecydowanie za długi, ucięty o połowę sprawiałby o wiele lepsze wrażenie. Zwłaszcza, że (tak jak napisałem wcześniej) traktować go należy tylko i wyłącznie jako intro – nie jako pełnoprawny numer bo w tej roli się to nie sprawdza. „Brooklyńska Rada Żydów” – mimo, że stosunkowo młody to jednak kultowy klasyk, utwór nośny, szybko wpadający w ucho z „kontrowersyjnym” teledyskiem, którego nie chcieli puszczać w tv:) Czytaj dalej Kult – Salon Recreativo
Archiwum kategorii: Muzyczny
Anthrax – Sound Of White Noise
Czym różni się Anthrax z 1990 roku od tego z 1993? Praktycznie wszystkim. 1990 rok to Persistence Of Time – ostatni album wydany przed odejściem Belladonny z zespołu. Krążek thrashowy, jeden z ciekawszych w ich dorobku. 3 lata później Anthrax to zespół z Bushem na wokalu, grający muzykę, która zdecydowanie różni się od ich gatunku wyjściowego. Co nie oznacza, że Sound Of White Noise to nieudany potworek. Wręcz przeciwnie – to kawał bardzo dobrego grania – zdecydowanie najlepsze wydawnictwo z „czasów” Busha. A sam wokalista?? Może nie ma takiej skali jak Belladonna ale doskonale daje sobie radę za mikrofonem. Chyba nawet lepiej pasuje do nowego stylu zespołu – ma bardziej „agresywny” styl, jego poprzednika w niektórych utworach bym w ogóle nie widział. Czytaj dalej Anthrax – Sound Of White Noise
Acid Drinkers – High Proof Cosmic Milk
Wielkimi krokami zbliża się premiera nowego krążka Acidów – La Part Du Diable. Korzystając z okazji dziś słów kilka o ich chyba najbardziej oryginalnym i odróżniającym się od reszty wydawnictwie czyli High Proof Cosmic Milk. Kiedyś, gdzieś czytałem, że największy wpływ na ostateczny wygląd tego albumu miał Litza. A jak to wszystko wygląda? Gdyby puścić komuś HPCM i zaraz po nim 4 pierwsze albumy Acidów to pewnie nie domyśliłby się, że to ten sam zespół. Bardzo niskie strojenie gitar, budowa utworów i jeszcze kilka innych czynników sprawiają, że temu krążkowi bliżej do rozwijającej się w tamtym czasie fali nu metalu niż do thrashu. Czuć to momentami troszkę Sepultury, trochę Soulfly’a, gitar z Korna. I wcale nie jest to zarzut! Album jest cholernie dobry, poziomem wcale nie ustępuje wydawnictwom wyżej wymienionych kapel. Czytaj dalej Acid Drinkers – High Proof Cosmic Milk
Alice In Chains – Facelift
Debiut AIC – Facelift ma jedną zasadniczą wadę w postaci 4 pierwszych utworów. Zapytacie: ale że jak to niby? Otóż „We Die Young”, „Man In The Box”, „Sea Of Sorrow” i „Bleed And Freak” są tak cholernie dobre, tak wysoko zawieszają poprzeczkę, że reszta (mimo tego, że też co najmniej dobra) nie jest w stanie jej dorównać. Z filarów gatunku chyba tylko Pearl Jam na swoim debiucie ma więcej genialnych utworów. A co z pozostałymi 8 kawałkami?. Są… Jedne lepsze, drugie troszkę mniej. Z całości najbardziej wybija się „I Know Somethin” z bardzo fajnym początkiem, trochę to wszystko przypomina mi Aerosmith, ogólnie -fajnie buja. Ciekawie prezentuje się wolniejszy „It Ain’t Like That”, „Real Thing” oraz trochę szybszy i żywszy „Put You Down”. Pozostałe tracki reprezentują klimaty spokojniejsze i zasadniczo żadnen z nich nie wybija się w żadną stronę. Czytaj dalej Alice In Chains – Facelift
Metallica – Death Magnetic
Oj, jakie ja mam sprzeczne odczucia co do tego krążka. Z jednej strony nawet go lubię, z drugiej nienawidzę. Zaczniemy od ciemnej strony tego wydawnictwa. Już na początku ocena ogólna powinna startować z bagażem „-2” punkty za brzmienie. Ja rozumiem, fajnie jest nagrywać głośne albumy ale do cholery! Bez przesady. Tu wojna głośności wygrała z rozumem. Audiofilem nie jestem, nie mam jakichś wygórowanych wymagań także jak już mnie to przesterowanie drażni to znaczy, że coś w tym być musi. No i te tłumaczenia, że tak być miało, że brzmi to jak koncert itp. Gówno prawda. Spieprzyli sprawę i tyle. Człowiek płaci grube pieniądze za album (no bo przecież nie kupiłem tej badziewnej polskiej edycji;) a później musi ściągać z internetu wersję z gry komputerowej żeby cieszyć się dobrym brzmieniem i móc wyłapać niektóre smaczki. Czytaj dalej Metallica – Death Magnetic
Kylesa – Static Tensions
Po etapie totalnego zauroczenia najnowszym dzieckiem Kylesy – Spiral Shadow przyszła pora na poznanie ich wcześniejszych dokonań. Na pierwszy rzut poszedł bezprośredni poprzednik czyli Static Tensions. Płytka już od kilku miesięcy leży u mnie na półce (kupiona totalnie w ciemno!), dziś w końcu zebrałem się w sobie i oto słów kilka na jej temat. Pierwsze co rzuca się w oczy to okładka zaprojektowana przez Johna Baizleya z Baroness. Ogólnie cała poligrafia przedstawia się moim zdaniem o wiele ciekawiej od czerni i bieli ze Spiral Shadow. Ale to kwestia gustu;) Pierwsze co rzuca się w uszy to zdecydowanie większy ciężar. Static Tensions jest zdecydowanie bardziej walcowaty, toporny niż jego następca. Już pierwsze 3 utwory mogą odstraszyć od dalszego słuchania osoby, które zespół kojarzą z „hitów” typu „Don’t Look Back”. Czytaj dalej Kylesa – Static Tensions
Slayer – Reign In Blood
Bardzo długo nie mogłem się przekonać do Slayera. W sumie z „wielkiej czwórki” (i kilku kapel do niej się pchających) to po tę ekipę sięgnąłem najpóźniej. Nawet tego nie planowałem ale w pewnym sklepie nie dla idiotów była promocja – kupa płyt po 19,99zł od sztuki. Wśród nich właśnie Reign In Blood – krążek uważany za szczytowe osiągnięcie grupy i ogólnie za najlepsze wydawnictwo thrashowe w historii. Tu mógłbym się kłócić bo uważam, że sam Slayer ma w dorobku co najmniej jeden krążek lepszy a w całym gatunku też bez problemu znalazłoby się kilka płyt zdecydowanie ciekawszych. Co nie zmienia faktu, że Reign In Blood to rzecz ciekawa. Nawet bardzo ciekawa. Ale przekonałem się do niej dopiero po kilku/kilkunastu przesłuchaniach. Zasadniczo nadal nie jestem wyznawcą tego albumu i mam do niego jeden poważny zarzut – czas trwania. Czytaj dalej Slayer – Reign In Blood
Biohazard – Means To An End
Po wydaniu bezkompromisowego Kill Or Be Killed ekipa Biohazard mogła pójść za ciosem i nagrać krążek w podobnych klimatach lub idący jeszcze o krok dalej (chociaż mogłoby być ciężko;). Mogli też wrócić do starszego grania. Zespół wybrał opcję mieszczącą się gdzieś pomiędzy tymi wariantami. W zapowiedziach głoszono powrót do lat świetności, grania z czasów State Of… itp. Ja osobiście jakoś specjalnie tu tego nie widzę/słyszę. Na Means To An End zespół spuścił trochę z tonu i muzyka tu zaprezentowana nie jest tak surowa i totalna jak na KOBK. I niby wszystko fajnie gra: jest ciężar, hardcore, ot po prostu Biohazard ale jakby czegoś tu zabrakło. Płyta nie wywołuje takich emocji jak jej poprzedniczka, nie wkręca się tak mocno w pamięć, nie robi takiego wrażenia. Czytaj dalej Biohazard – Means To An End
Nirvana – MTV Unplugged In New York
Ostatnio było o Alicji bez prądu. Idziemy za ciosem – dziś drugi przedstawiciel gatunku. Pierwszy rzut oka na tracklistę i tu lekki szok: 6 z 14 utworów ma jakieś zupełnie nieznane tytuły. Tak jak Alicja była „anty” i podczas koncertu nie było coverów tak Nirvana odbiła w kierunku przeciwnym i mamy tu 3 utwory od Meat Puppets i po jednym od The Vaselines, Davida Bowiego i Leadbelly. Są to rzeczy bardzo dobre, chyba nawet najlepsze na tym wydawnictwie. Przyglądamy się trackliście w dalszym ciągu… Czegoś tu brakuje…. Nie ma „Smells Like Teen Spirit”?! Pewnie wiele osób oburza ten fakt – mnie nie. Ich największy hit (swoją drogą mają kilka o wiele lepszych:) pasowałby tu jak świni siodło. Koncert jest zagrany na spokojnie, kameralnie, nie ma tu raczej miejsca na większe kopyto. Czytaj dalej Nirvana – MTV Unplugged In New York
Mark Knopfler – Privateering
Nie jestem wielkim fanem bluesa/folku/country ale Marka Knopflera uwielbiam. I nie jest ważne czy to jego twórczość solowa czy też stare wydawnictwa Dire Straits – praktycznie wszystko podchodzi mi bez większych zastrzeżeń. Dlatego ucieszyłem się gdy w sieci pojawiły się informacje o tym, że „coś się robi”. Jakiś czas minął, to “coś” nabrało kształtów, nazywa się Privateering, zawiera 2 krążki po 10 utworów i trwa prawie 90 minut. Jako, że nie jestem specjalistą od wyżej wymienionych gatunków to ciężko mi spojrzeć na ten album fachowym okiem, porównać z tym co się dzieje w branży. Ale, że to mój blog to zrobię to po swojemu. Ci, którzy oczekują klimatów Dire Straits czy „Border Reiver” z poprzedniego krążka i nie dopuszczają innej opcji, mogą sobie album odpuścić. Czytaj dalej Mark Knopfler – Privateering