Po wydaniu Pocałunku Mongolskiego Księcia Armia wkroczyła na wojenną ścieżkę i nagrała coś zdecydowanie a-przebojowego, ciężkiego, surowego, momentami topornego, hardkorowego. Gdzieś, kiedyś przeczytałem, że mamy tu do czynienia z Armią nu metalową. Może jest w tym trochę przesady ale na pewno i ten gatunek można tu wyczuć. Druga sprawa – wokale. Budzyński jest tu zdecydowanie mniej delikatny niż na PMK. Śpiewu mamy tu mało, dużo za to „wydzieru”. Na tekstach nie będę się skupiał bo pewnie tylko długa rozmowa z ich autorem wyjaśniłaby o co chodzi:) Jak dla mnie niewielka jest różnica między „sato sato” w utworze otwierającym album – „Biesy” a pełnoprawnymi tekstami w stylu „Strzały znikąd, chłopcy stąd”. Ważne, że popisy wokalne dobrze komponują się z muzyką, jedno z drugim się nie gryzie tylko dobrze gra. Warto zwrócić uwagę na track nr 4, który powinien zostać oficjalnym hymnem firmy co się Atlas zwie („…aaaa dalej dalej po zaprawę!!!”:) Przechodzimy do muzyki i wątku nu metalowego. Ten podgatunek czuć najbardziej w bardzo dynamicznych „Strzałach znikąd…”, o których była mowa przed chwilą, podciągnąć pod to można jeszcze „Ulicę Jaszczurki”, „Sygnały” czy chociażby „Echo”. Ponad nu metalową poprzeczkę wybija zespół pewien instrument – waltornia. Banan znów odwala kawał dobrej roboty i sprawia, że Armia jest rozpoznawalna praktycznie już na starcie. Świetnie słychać to właśnie w „Ulicy Jaszczurki”(mega szybki, ostry kawałek – obok „Echa” mój ulubieniec z tego wydawnictwa), „Poza Prawem”(tu już jest zdecydowanie wolniej, dopiero w drugiej połowie utwór się rozkręca i pokazuje pazury), „Dobra Śmierć” (wybuchowa mieszanka wszystkiego ze wszystkim). Budzy i spółka dają nam odpocząć od hałasu i wokali w delikatnym „Oddechu”, który przypomina trochę instrumentalne dokonania Soulfly’a (gdyby nie waltornia). Druga chwila na oddech to zamykający płytę „Nocny Lotnik” – rzecz skromna w formie, tajemnicza. Ta chwila wytchnienia przydaje się ponieważ utwór poprzedza półgodzinna suita(?) – rzecz trochę „małoarmijna”, przyznam szczerze, że kiedyś to przesłuchałem w całości, teraz zazwyczaj przełączam. I właśnie ten 30minutowy utwór tytułowy to jedna z niewielu rzeczy do których można by się tutaj przyczepić. Poza tym Ultima Thule to niesamowity zastrzyk energii, dynamiczny kop w dupę o poranku:) A po to stworzono guziki >> i << żeby sobie ewentualnie tę 30minutową kobyłę przełączyć. Z pewnością nie jest to najlepszy album Armii ale wysoki poziom trzyma – warto posłuchać.
Moja ocena -> 8/10