Przyznam szczerze, że na “Dying Surfer Meets His Maker” czekałem praktycznie od początku tego roku, od momentu kiedy to w ogóle poznałem All Them Witches. “Lightning At The Door” tak mnie zniewolił, że od razu chciałem więcej.
Nowy materiał nie miał wtedy jeszcze tytułu ani daty premiery ale i tak z biegu znalazł się w czubie moich najbardziej oczekiwanych krążków A.D. 2015. Trochę przyszło mi poczekać bo “Dying Surfer Meets His Maker” miał premierę dopiero 30 października.
W końcu doczekałem się i świeży materiał wylądował w moim odtwarzaczu już przy pierwszym przesłuchaniu wywołując spore zamieszanie i szok. A to dlaczego? Z prostej przyczyny: niby zespół się zgadza, styl grania również nie uległ większym zmianom i jest bez problemu rozpoznawalny ale nowy album (mimo wielu podobieństw) jest totalnie inny od “Lightning At The Door”. Trochę czasu (2-3 przesłuchania;) zajęło mi oswojenie się z tym faktem i przyzwyczajenie do nowej wizji grania All Them Witches. A jaka to wizja? Już wyjaśniam.
“Dying Surfer Meets His Maker” rozpoczyna się wręcz sielankowym “Call Me Star”. Niedzielne, letnie popołudnie, upalne, bezchmurne, farma gdzieś na zadupiu Teksasu. Na zadaszonym ganku siedzi typowy “redneck” w kapeluszu i ogrodniczkach, bez koszulki za to ze słomką w “gębie” i szklanką whiskey na stoliku. W tle pobrzmiewa radio a w nim właśnie “Call Me Star”;)
Klimat diametralnie zmienia się w instrumentalnym “El Centro”: jest tu ciężko, duszno, stonerowo. Całość brzmi jak bardzo udany jam i w rzeczywistości pewnie nim był. W podobnej atmosferze utrzymany jest “Dirty Preachers”. Tu jednak pojawia się tekst a sam utwór jest zdecydowanie bardziej “radio-frendly” ze swoim czasem trwania zamykającym się kilkanaście sekund przed 4 minutami przy ponad 8 poprzednika.
Na farmę w Teksasie wracamy w “This Is Where It Falls Apart”, który wydaje się być kolejnym bardzo udanym jamem, tym razem bluesowym z dodatkiem w postaci pojawiającej się tu harminijki. Instrumentalny, akustyczny “Mellowing” przenosi nas „do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych” znanych z utworów otwierających “Yellow & Green” Baroness. Minimalizm w tym wydaniu jest cudowny. Podobnie jak najpiękniejszy fragment krążka – “Open Passageways” i “Talisman” przedzielonymi przez “Instrumental 2 (Welcome To The Caveman Future)”.
Obie “perły” ukazują tę delikatniejszą odsłonę All Them Witches. W “Open Passageways” pojawiają się smyczki, “Talisman” powala melancholijnym klimatem na podobnym poziomie jak instrumentalna część “End Of The Road” Eddiego Veddera. Atmosferę “psuje” żywsza końcówka utworu;)
Dzielący oba utwory “Instrumental 2” to swego rodzaju klimat “Mellowing” z trochę większym pazurem rockowym. Album zgrabnie zamyka “Blood And Sand / Milk And Endless Waters”, który jest wypadkową, zlepkiem wszystkiego tego co mogliśmy usłyszeć w 8 poprzednich utworach. Szczególną uwagę przykuwa tu fragment zaczynający się lekko po pierwszej minucie i kończący w okolicach drugiej oraz końcówka, w której ponownie pojawiają się smyki.
45 minut spędzone z “Dying Surfer Meets His Maker” mija w zastraszającym tempie, po ostatnich dźwiękach odczuwamy wielki niedosyt i mamy ochotę na więcej. Nowego albumu raczej szybko nie usłyszymy zatem do zaspokojenia naszego apetytu pozostaje dzieło tegoroczne(plus ewentualnie 2 poprzednie long playe oraz kilka EPek). W All Them Witches niesamowite jest to, że po raz kolejny ze zlepku różnych gatunków, różnych stylów, które niby razem średnio trzymają się kupy (stoner, blues, rock i country?!), udało się im stworzyć album intrygujący, zniewalający, uzależniający, hipnotyczny. “Dying Surfer Meets His Maker” to, mimo braku rozgłosu w naszym kraju, jedno z największych muzycznych wydarzeń tego roku. Jak dla mnie jest to TOP3 albumów A.D. 2015.
Szkoda, że ostatnio piszesz tylko o ostrzejszej muzyce.
Ale i tak dzięki wielkie, bo dzięki Tobie poznałem pana Lanegana i teraz takiej muzyki szukam.
Fajnie, że moja praca przynosi efekty;) Ostatnio mam wenę na cięższe granie ale w najbliższym czasie powinno pojawić się też coś lżejszego.
Jeśli podchodzi Ci Lanegan to sprawdź wszystkie jego poboczne projekty np. z Isobel Campbell czy też jako The Gutter Twins. Bardzo ciekawe granie. Zwłaszcza to zestawienie “zbója” Lanegana ze słodką Isobel:)
No i jest jeszcze Steve von Till!!
Pozdrawiam!!
W sierpniu premierę miał świetny krążek “Houston: Publishing Demos 2002” , niby demosy, ale słuchając nie ma się w ogóle takiego wrażenia, jeden z lepszych albumów Lanegana w ogóle. Lanegan trzymał to w szufladzie przez 13 lat. Poświęcił na ten krążek 5 swoich dni w 2002 roku. To się nazywa wena. 🙂