Czy jest na świecie ktoś kto nie kojarzy rockowej przeróbki “Smooth Criminal” Michaela Jacksona w wykonaniu Alien Ant Farm? Łapka w górę! Nikogo nie widzę. W zasadzie nic dziwnego bo na początku tego stulecia wszelkiego rodzaju media niemiłosiernie katowały nas tym utworem. Podobnie było z następnym singlem z “ANThology” czyli “Movies” chociaż tutaj osoby nie znające tego kawałka pewnie się znajdą. Co by nie było: oba utwory kreowały ekipę AAF na totalnych jajcarzy, kawalarzy itp. Z jednej strony na tym wizerunku udało im się wybić i zdobyć popularność ale z drugiej: jest on dość mocno krzywdzący bo wspomniany wyżej “ANThology” to bardzo solidny materiał, który w pozostałej części nie jest już taki jajcarski tylko bardziej “na serio”. Podobnie było z 2 następnymi albumami, które również są bardzo wartościowe i przynoszą dużo fajnego grania. Zatem w sumie chyba dobrze, że “przy pomocy” Michaela Jacksona udało im się wybić bo dzięki temu wiele osób w ogóle miało okazję poznać ich twórczość (m.in. moja skromna osoba;). No i wszystko ładnie grało, po “ANThology” przyszły lata 2003 i 2006 a wraz z nimi kolejne wydawnictwa. Po nich nastała cisza, która trwała 9 lat. Przyznam szczerze, że w tym czasie jakoś wybitnie mocno nie katowałem tych wydawnictw ale co jakiś czas do nich wracałem, z roku na rok coraz rzadziej. Bieżących informacji o zespole nie śledziłem zatem kiedy w końcu trafiłem na notkę o nowej płycie byłem lekko zaskoczony chociaż bardziej na zasadzie ciekawostki – “ni to ziębi, ni parzy”;) 9 lat to kupa czasu (tyle samo czekamy na nowego Toola, co do którego mam podobne obawy), dużo rzeczy się zmieniło i pewnie mało kto dziś już o ekipie AAF pamięta. “Always And Forever” raczej tej sytuacji nie odmieni. Do tej pory bardzo szanowałem i wychwalałem Mitchella i spółkę. Teraz mimo szczerych chęci nie jestem w stanie. Staram się znaleźć jakieś większe pozytywy tego albumu, przebłyski geniuszu ale mi to nie wychodzi mimo kilku odsłuchań. Prawda jest taka, że po każdym kolejnym nie mam ochoty wracać do “Always And Forever”. Nie mogę powiedzieć, że jest to słabe wydawnictwo bo tak nie jest. Krążek jest “słuchalny”, lecąc w tle nie przeszkadza w żaden sposób w wykonywaniu innych czynności. Utwory lecą sobie jeden za drugim nie wywołując praktycznie żadnych emocji. Początek nie jest zły bo w “Yellow Pages” można wyczuć lekką nutkę starych, dobrych czasów. Podobnie jest z “Burning”. Oba utwory wpadają w ucho i po jakimś czasie nadal jesteśmy je w stanie zanucić/przypomnieć sobie jak brzmiały. I to by było na tyle. Reszta jest zwyczajnie nijaka z kilkoma przystankami na rzeczy wybitnie słabe jak np. “Our Time” z paskudnym fragmentem rapowanym. Jak już wspomniałem – 9 lat to bardzo dużo czasu, wystarczająco aby nagrać zdecydowanie lepszy materiał. “Always And Forever” jest miałki i nijaki, jak dla mnie mogłoby go w ogóle nie być – nie psułby przynajmniej ogólnej opinii o zespole. Wstydu nie przynosi ale chluby tym bardziej i na tle poprzednich krążków wypada słabo.
Moja ocena -> 5/10