W czasach studenckich, na jednej z imprez przewinął się “wielki” fan grunge. Chyba z godzinę podniecał się Nevermindem, innymi płytami Nirvany już nie tak bardzo, mówił jaki to z niego “grandżowiec”. “A Dirt znasz?” – w końcu nie wytrzymałem i zapytałem:) No i okazało się, że “wielki fan” gatunku nie ma zielonego pojęcia o istnieniu Alice In Chains (i innych kapel, z nazwy kojarzył tylko Pearl Jam). Kilka miesięcy później nasz bohater znów pojawił się na studenckiej imprezie. Przez ten czas doszedł do wniosku, że Nirvana to syf straszny i tylko Dirt i AIC się liczą, że Dirt to najlepsza płyta jaką w życiu słyszał. Może taka drastyczna zmiana, mówienie o najlepszej płycie w życiu i jechanie po Nirvanie to przesada ale nie zmienia to faktu, że Dirt jest wybitny. Wg mnie zjada Nevermind na śniadanie a Staley wokalnie bije na głowę Kurta. Chociaż ciężko obie płyty porównywać, niby jeden gatunek a różnice są słyszalne. AIC zbacza tutaj zdecydowanie w stronę metalową, Nirvana brzmi momentami bardziej punkowo i ogólnie jest lżejsza. Wracając do Dirt: płyta jest brudna, ciężka. Layne potrafi się wydrzeć (“Sickman”) ale też i zaśpiewać czysto (“Down In The Hole”). Często wspiera go mózg zespołu – Cantrell (np. w chyba najbardziej znanym utworze grupy – “Would?”). Przytłaczający klimat króluje na Dirt jednak muzycy potrafią też zluzować np. w “Rooster” czy wspomnianym wcześniej “Down In The Hole”. Apogeum chorego klimatu AIC osiąga w “Angry Chair”. Gitara na początku utworu robi ogromne wrażenie. I do tego psychiczny teledysk. Miodzio:) Jak tak słucham Dirt to zastanawiam się jakim cudem Nirvana zdobyła większą popularność a Alicja przeszła stosunkowo niezauważona przez szerszy świat. Chociaż w sumie w kręgach rockowo-grunge’owych obie kapele są kultowe. Dla mnie Dirt jest w ścisłej czołówce płyt grunge’owych ever(obok m.in. Temple Of The Dog).
Moja ocena -> 10/10
Płyta genialna, zdecydowanie najlepsza ze stajni z napisem ,,grunge”. Cudowny, niesamowity głos Layna i przepiekne harmonie wokalne,a sama muzyka…Tego trzeba posłuchać!(Nawiasem mówiąc określenie ,,grunge” jest znienawidzone przez wielu muzyków z tamtejszej sceny min.przez samego Cantrella). Płyta biję na głowę ,wspomniane także świetne Nevermind. Co do tego, że płyta przeszła stosunkowo niezauważona nie przesadzałbym.Sama Dirt w USA rozeszła się w nakładzie ok. 5 mln egzemplarzy przy ok. 10 mln Nevermind i 10 mln Ten więc jak na tak mroczną muzykę jest to sprzedaż imponująca. Liczby te w skali całego świata są oczywiście dużo wyższe,ale nikt tego nie jest w stanie dokładnie sprawdzić.Doliczyć do tego warto kopię pirackie i pobrania na licznych serwisach. Ps.Przy okazji polecam absolutnie fantastyczną książkę ,,Everybody Loves Our Town: A History of Grunge – Mark Yarm”. Jest przekład na język polski.Fantastyczna pozycja. Zapewniam,że ten kto ją będzie czytał przeniesie się do Seattle w lata 90.
Tak, “Dirt” to małe arcydzieło. Z tym, że to dość neurotyczne granie i (mimo, że to generalnie od wielu, wielu lat mój ulubiony krążek biorąc pod uwage szeroko pojętą muzykę gitarową) ma niestety kilka słabszych momentów (choćby daremny Godsmack).
Cieszą wah-y, cieszy ta ciężka melodyka, cieszy bas no i przede wszystkim nieodżałowany Staley, bez którego Alicja już nie jest Alicją. Piękny, dopracowany i monumentalny krążek.
A co do Nirvany i “Nevermind”. Cholerna klasyka i krążek, który “zrobił” grunge. Do dziś mój #2, a zaraz po nim… “These Days” chłopaków z Bon Jovi – polecam każdemu.