W 1990 roku po przedawkowaniu zmarł Andy Wood – wokalista Mother Love Bone. Z jednej strony – tragiczne wydarzenie. Z drugiej – gdyby nie ono to prawdopodobnie nigdy byśmy nie usłyszeli tego grunge’owego/rockowego arcydzieła. “Bezrobotni” po stracie wokalisty Ament i Gossard połączyli siły z Cornellem( przyjacielem Wooda), Cameronem, McCreadym i mało jeszcze znanym Vedderem i nagrali genialny album. Muzycznie jest tu różnorodnie: momentami ostrzej(Pushin Forward Back), czasem spokojniej(Times Of Trouble), a nawet balladowo(Call Me A Dog). Do tego dochodzi Cornell – moim zdaniem jeden z najlepszych wokali rockowych. W tamtym czasie Chris wiedział jak dobrze wykorzystać swój głos(dopiero po kilkunastu latach coś mu się poprzestawiało i nagrał gniota z Timbalandem…). Cornella w kilku utworach wspiera Vedder, który też sobie świetnie radzi. Dowód? Proszę bardzo – chociażby niesamowity Hunger Strike. Temple Of The Dog to jazda obowiązkowa dla każdego fana muzyki rockowej i nie tylko. To jeden z moich ulubionych albumów, zajmuje na półce honorowe miejsce obok Mad Season “Above”:) Warto zaopatrzyć się w to wydawnictwo. Zwłaszcza, że bez jakiegoś wybitnego poszukiwania można je kupić za śmieszne pieniądze w sklepach muzycznych czy w internecie.
P.S. Jeśli ktoś lubi grunge to na pewno wie, że wyżej wymienione nazwiska to obecny skład Pearl Jam + Cornell. Dziś TOTD nazywają supergrupą ale w sumie w 1990 roku PJ nawet jeszcze nie zadebiutował fonograficznie a Soundgarden najlepsze albumy miał jeszcze przed sobą. Swoją drogą szkoda, że projekt nie doczekał się kontynuacji.
Moja ocena -> 10/10
no kolega ostro idzie. Płyta ta to dla mnie kult, miłośc, młodość i kawał najlepszej muzyki na świecie
ja ją sobie odpaliłem w czasie pisania tej recenzji i od tego czasu nie schodzi z odtwarzacza. przeleciała już kilkanaście razy, zejdzie prawdopodobnie w środę jak już dostanę nowego Megadetha:)