Mam problem z oceną, która płyta MJ Keenana i spółki jest bardziej “dziesiątkowa”: Aenima czy Lateralus. Z jednej strony Aenima ma kilka killerów totalnych m.in. “Pushit” czy “Third Eye”. Z drugiej Lateralus prezentuje się lepiej jako całość (i nie ma na nim takiego potworka jak “Die Eier Von Satan”:) Pierwsze co rzuca się w oczy to strona wizualna. Takiej poligrafii nigdzie wcześniej ani później nie widziałem. Rzecz bardzo ciekawa, wyjątkowa, można powiedzieć, że unikatowa, warto zobaczyć to na własne oczy. A zawartość płyty? Prawie 79 minut grania rockowo-metalowo-progresywnego na bardzo wysokim poziomie. No może bez końcowych 2:39 minut bo “Faaip De Oiad” totalnie do mnie nie przemawia. Może nie rozumiem co autor miał na myśli, w każdym razie Trzecie Oko z Aenimy miażdży ten kawałek. Tę końcową, muzyczną niedogodność rekompensuje reszta albumu, która nie ma praktycznie słabszych momentów. Nawet przerywniki muzyczne “wchodzą” lepiej niż na poprzednim krążku, są jakby wprowadzeniem do kolejnych utworów gdzie na Aenimie niektóre pasowały do reszty jak świni siodło. Ciężko mi wyróżnić któryś z kawałków. Bardzo lubię “Reflection”, który mimo ponad 11 minut nigdy mi się nie nudzi. Ma niesamowity klimat, trochę orientalny, hipnotyczny. “Ticks & Leeches” – muzyczna rzeź, świetna perkusja, genialny spokojny środek, coś pięknego:) “Schizm” – połamany riff, kawałek zbudowany na podobnej zasadzie co “T & L” czyli ze spokojnym fragmentem. Bardzo fajne wrażenie robi też “Disposition”, najdelikatniejszy moment płyty z posmakiem orientalnym. Reszta utworów z otwarciem, “Parabol” + “Parabola” oraz “The Patient” na czele nie zaniża poziomu całości i świetnie uzupełnia się z resztą. Od wydania Lateralusa krążą w internecie różne plotki i ideologie, że album niby powinien być słuchany od środka na boki, że tu i tam poukrywane są różne przekazy oraz 1500 innych rzeczy. Dodatkowo kawałek tytułowy opiera się na ciągu Fibonacciego. Ja nie szukam dziury w całym, nie drążę, wystarczy mi samo obcowanie z tą muzyką. Genialna rzecz.
Moja ocena -> 10/10
ten komentarz z youtube najlepiej oddaje czym jest “faaip de oiad”:
When I was in high school I bought this CD the day it came out. I listened to it all day, but never made it to Faap de Oiad. I fell alseep with this playing on my stereo. About one am I woke to the buzzing static of the track, unaware that it was still the CD. I was half asleep when the caller began talking, completely unaware of what I was listening to.
I have never been more terrified in my life. Never before have I been truly paralyzed with fear.
Miałem kiedyś podobnie – włączyłem Lateralusa na słuchawkach tak “do zaśnięcia”. Zasnąłem chyba na “Schizm” i obudziłem się gdzieś w okolicach środka “Faaip…”. Szok totalny, nie wiedziałem co się dzieje.
najgorszy szok to tekst i cała dziwna historia z nim związana. teoretycznie do dziś pozostaje pytanie czy ten człowiek był faktycznie związany ze strefą 51 czy był to naprawdę nieźle zaplanowany dowcip.
samo zrobienie z tego fragmentu audycji, utworu na płytę (bębny, wibrujące dwięki) jest swego rodzaju prowokacją – ale tool kochali wtedy prowokowac
i swoją drogą – niezła recenzja