Często mówi się, że od przybytku głowa nie boli. „Techno Do Miłości” jest dowodem na to, że jednak może boleć. Dotychczasową twórczość Bassa Astrala znam w zasadzie tylko z fenomenalnej interpretacji „Would” Alice In Chains, którą stworzył wraz z Igo. Nie przepadam za coverami jednak w ich przypadku ciężko w ogóle mówić o takim pojęciu bo poza tekstem utwór ten został całkowicie przebudowany i w odsłonie elektronicznej brzmi zwyczajnie świetnie, w dużej części za sprawą Igo.
Duet ma w dorobku 3 albumy studyjne, jednak żaden z nich specjalnie do mnie nie trafił i raczej kończyło się na jednokrotnym przesłuchaniu z muzyką lecącą gdzieś w tle. Możliwe, że był to mój błąd bo nie mogłem w wystarczający sposób skupić się na zaprezentowanej twórczości, zatem pewnie kiedyś do niej wrócę.
Po wydaniu „Satellite” drogi Bassa i Igo się rozeszły ten pierwszy przystąpił do nagrywania materiału solowego. Nie oznacza to jednak, że „Techno Do Miłości” to faktycznie „solówka” ponieważ na płytę producent zaprosił wielu gości. Może nawet zbyt wielu.
Nie należę do osób, które są w stanie przestraszyć się w momencie gdy po włożeniu płyty do odtwarzacza widzą na wyświetlaczu ponad 73 minuty muzyki. Tak też było i tym razem i po tych prawie pięciu kwadransach nadal nie byłem przestraszony tylko raczej zmęczony. „Techno Do Miłości” brzmi tak jak gdyby Bass Astral próbował na płycie umieścić cały materiał, który udało mu się nagrać. I gdzieś w okolicach połowy albumu zaczynamy to odczuwać.
Po pierwszym przesłuchaniu materiał ten skojarzył mi się z „The Sounds Of Science” Beastie Boys. I wcale nie chodzi tu o podobieństwo gatunkowe lecz o fakt, że amerykanie umieścili na swej antologii utwory z całej swojej kariery: hardcore punk, klasyczny i eksperymentalny hip hop, wycieczki w stronę country, żywej muzyki instrumentalnej czy cover Eltona Johna. Jednak w ich przypadku ten zabieg przeprowadził słuchacza za rękę przez całą historię zespołu.
W przypadku „Techno Do Miłości” ten stylistyczny rozjazd przeszkadza i wprowadza sporo zamieszania bo obok siebie mamy tu całkiem fajne klubowe granie, które świetnie sprawdzi się w nocy na parkiecie. Tuż obok niego pojawia się interpretacja Chopina i za chwilę dźwięki rodem z wiejskiego festynu obok remizy. Do tego dochodzą wokale: męskie, damskie, po polsku, po angielsku. Idzie się w tym pogubić i zmęczyć. A szkoda bo „Techno Do Miłości” przynosi sporo bardzo fajnych momentów, które niestety giną w „dezinformacyjnym” natłoku.
Ostatecznie przebrnięcie na raz przez całość staje się sporym wyzwaniem, którego ja po jednej próbie z pewnością ponownie nie podejmę. Za to z chęcią powrócę do pojedynczych utworów ponieważ takie „Waiting For Love”, „Fool”, „Gdzieś indziej”, „Rozłąka Majowa 404”, „Daleko” czy też „Zimna Noc” w fajny sposób umilają czas np. w czasie spaceru czy podczas jazdy autem. Gdyby skrócić ten album do 7-9 utworów i czasu trwania w okolicach 45 minut to otrzymalibyśmy naprawdę bardzo solidny materiał. W obecnej formie pozostaje nam żonglowanie utworami.