Muzykę amerykańskiego tria poznałem zupełnie przypadkiem i stosunkowo niedawno bo około 2 lata temu. Jest to o tyle dziwne, że Earthless istnieje od 2001 roku, natomiast przypadkowość oparta jest o fakt, że na zespół trafiłem poprzez jedną ze stonerowych playlist zapisanych na Spotify, na której znalazł się jeden z utworów z albumu „From The Ages”. Playlista służyła mi za tło do pracy jednak dźwięki Earthless praktycznie momentalnie przykuły moją uwagę.
Dlaczego? Z prostej przyczyny – wywołały one multum wspomnień związanych z nieistniejącym już szczecińskim klubem Pomba Gira, w którym poza koncertami artystów odbywały się również jam sessions dostarczające dziesiątek godzin świetnej, rockowej zabawy i niesamowitej atmosfery umilonej dobrym piwem i rozmową z przyjaciółmi.
Pomba Gira zniknęła z mapy klubów kilka lat temu i mimo próby wskrzeszenia „projektu” w innych miejscach do dziś się to nie udało. Pozostały wspomnienia i pewna luka, która została w miarę skutecznie zalepiona przez muzykę tria ponieważ „From The Ages” brzmiał i miał klimat jakby był nagrany właśnie w szczecińskim lokalu i to na kulminacyjnej fali inspiracji.
Pozostała dyskografia składająca się z 3 LP i 2 splitów również przynosi wiele bardzo dobrej muzyki ale jednak do „From The Ages” wracałem do tej pory najczęściej ze względu na to, że był „tym pierwszym” i wywoływał najsilniejsze wspomnienia. Liczyłem na to, że być może zmieni to nowy album, o którym dowiedziałem się dopiero w dniu premiery.
„Night Parade of One Hundred Demons” przynosi 3 nowe utwory o łącznym czasie trwania przekraczającym 61 minut. Już samo rozpoczęcie albumu w postaci pierwszej części utworu tytułowego może lekko szokować. Przez pierwsze kilka minut mamy tu do czynienia z czymś na kształt muzyki filmowej czy też relaksacyjnej.
Przy takich dźwiękach chciałbym obudzić się gdzieś pod namiotem w bałkańskiej górzystej głuszy. Około 7 minuty następuje chwila ciszy, po której przychodzi przełamanie. Przez kilkanaście sekund dźwięki towarzyszące nam mogłyby być idealnie zobrazowane za pomocą okładki wydawnictwa. I niech ktoś powie mi, że za pomocą muzyki nie można tworzyć obrazów – tutaj mamy na to żywy, lekko demoniczny przykład.
W dalszej części „Night Parade of One Hundred Demons, Pt. 1” staje się zdecydowanie bardziej stonowany. Transowa perkusja i bas stanowią tu świetne tło dla gitary, która przenosi słuchacza w inny, nieziemski wymiar. Nagle przechodzi on ponownie we fragment „demoniczny”, po którym gwałtownie zwalniamy. Dzieję się tu wiele ale ma prawo ponieważ całość trwa ponad 19 minut.
Druga część utworu tytułowego kontynuuje podróż przez inne wymiary jednak robi to w trochę inny sposób. Przez dużą część utworu gitara nie gra tu „pierwszych skrzypiec” ale świetnie współgra z basem i perkusją ciągnąc utwór wspólnie do przodu. Dopiero w dalszej części zaczyna przejmować inicjatywę i tu utwór zaczyna zdecydowanie wyraźniej przypominać wcześniejsze dokonania Earthless.
Te są jednak najmocniej odczuwalne w zamykającym album „Death To The Red Sun”, o którym można powiedzieć, że to już typowy Earthless bawiący się dźwiękami i każdą sekundą grania. A sekund tych na „Night Parade of One Hundred Demons” znalazło się wyjątkowo dużo jak na 3 utwory. Sprawią one z pewnością niesamowitą frajdę miłośnikom gitarowego jamowania. Inni odbiorcy mogą tu z kolei odczuwać znużenie ponieważ gdy spojrzą pobieżnie na utwory będą mogli uznać, że tak naprawdę niewiele się w nich dzieje. Ale to nie oni są grupą docelową tego wydawnictwa.