Na 10-lecie istnienia zespołu Lublinianie uraczyli słuchaczy czwartym w karierze albumem długogrającym. Przyznam szczerze, że albumowych zapowiedzi nie śledziłem a o premierze dowiedziałem się w momencie gdy „Sign Of The Devil” pojawił się w sieci. I już przy pierwszym przesłuchaniu nowy Dopelord przekonał mnie na tyle, że przez wiele godzin gościł na moich głośnikach. Ale zacznijmy od początku.
Pierwsze co przykuwa uwagę w przypadku „Sign Of The Devil” to okładka wydawnictwa: bardzo ładna, intrygująca, szczegółowa i przede wszystkim kojarząca się z zupełnie innym gatunkiem muzycznym. Black metal – owszem i to od razu, ale stoner? Niekoniecznie. Za takie wyrwanie się poza ramy gatunkowe autorowi okładki jak i muzykom należy się duży plus. A sam projekt jest ewidentnie najciekawszym i najbardziej dopracowanym w dotychczasowej dyskografii zespołu.
Wróćmy do muzyki. Nowy album przynosi 6 utworów o łącznym czasie trwania lekko przekraczającym 36 minut. Całość brzmi jeszcze potężniej i bardziej przytłaczająco niż wydany 3 lata temu „Children Of The Haze”. „Sign Of The Devil” zadowoli wszystkich fanów stonera praktycznie od pierwszych sekund otwierającego album „The Witching Hour Bell”: niesamowicie dudniący bas, przesterowane gitary i wokal budzą ewidentne skojarzenia z Black Sabbath.
Z tym, że jest to Sabbath w wersji na dopalaczach. Skojarzenia z legendą wzbudza również początek „Hail Satan”: wgniatający słuchacza w fotel. W pewnym momencie utwór wyraźnie przyspiesza i zaczyna robić się ciekawie. Punktem kulminacyjnym jest tu refren, który z pewnością będzie skandowany na koncertach przez publiczność.
„Heathen” to powrót w zdecydowanie wolniejsze klimaty. Podobnie sprawa ma się z „World Beneath Us”. Z kolei „Doom Bastards” można uznać za najciekawszy fragment nowego wydawnictwa. Utwór ten trwa prawie 10 minut i można go podzielić na 3 części. Pierwsza z nich to bardzo nietypowy – spokojny wstęp. Po upływie 3,5 minuty pojawiają się przesterowane gitary i sabbathowy, walcowaty ciężar. Po upływie lekko ponad 7 minut utwór wyraźnie przyspiesza i w takiej konwencji trwa już do końca.
Wisienką na torcie „Sign Of The Devil” jest zamykający album „Headless Decapitator” – utwór utrzymany w najszybszym tempie i mimo identycznego brzmienia, prezentujący zdecydowanie inne oblicze zespołu – ocierające się wręcz o punkową zadziorność.
Jakie uczucia towarzyszą słuchaczowi po upływie tych 36 minut spędzonych z Dopelord? Z pewnością pewien niedosyt bo chciałoby się znaleźć na „Sign Of The Devil” chociaż jeszcze jeden utwór wydłużający czas trwania do 40 minut. Drugie uczucie to spokój i ulga bo z jednej strony nowy album z pewnością nie wybije się poza niszę ale z drugiej jest on dowodem na to, że polska scena „umie w stoner” i ma na tym muzycznym podwórku bardzo mocną reprezentację. „Sign Of The Devil” jest na to najlepszym dowodem.