Po pierwszym kontakcie z “Berdreyminn” jedyne co mogłem powiedzieć dobrego o tym albumie to to, że ma piękną, niesamowicie klimatyczną okładkę i że druga połowa “Blafjall” jest świetna. Tyle. Zdziwieni? Ja też początkowo byłem bo “Berdreyminn” nie miał dobrego startu. Można nawet powiedzieć, że start ten był zły i cholernie rozczarowujący.
Po co najmniej 3 genialnych poprzednikach fani zespołu mogli oczekiwać podtrzymania dobrej passy i kolejnego wybitnego albumu. Kubeł zimnej wody otrzymaliśmy już na starcie w postaci pierwszej zapowiedzi – “Isafold”, która w żaden sposób nie łapała nawet kontaktu z poziomem utworów zaprezentowanych chociażby na “Otta”. Kawałkowi zarzucano zbytnią “radiowość”, prostactwo i brak polotu. Prawda jest taka, że coś w tym jest i po pierwszym przesłuchaniu wcale nie miałem ochoty na kolejne.
Przy okazji “Isafold” wypłynęło dużo brudów związanych z wyrzuceniem z zespołu bębniarza i teorii, wg których nagły spadek poziomu był spowodowany właśnie tym faktem. Nie ma sensu dalej ciągnąć tego tematu ponieważ zespół to nie tylko bębniarz ale i kilka innych osób. Co nie zmienia faktu, że na przestrzeni kilku ostatnich lat nastąpiła dość wyraźna zmiana.
Potwierdzała ją również kolejna zapowiedź – “Blafjall”, która dopiero w drugiej połowie nawiązuje do tego za co uwielbialiśmy Solstafir z poprzednich albumów. Przy “Blafjall” nie sposób było już nie zwrócić uwagi na wokale, które wyraźnie odbiegają od tych prezentowanych na wcześniejszych albumach. Tak jak wcześniej Tryggvason brzmiał bardziej studyjnie i jego głos był bardziej “dopieszczony” tak tu jego głos brzmi jak nagrany na próbie i niepoddany żadnej obróbce (coś jak ich występy live z KEXP dostępne na YT).
Z resztą nie dotyczy to tylko wokali ponieważ cały “Berdreyminn” tak brzmi na co dowodem była trzecia zapowiedź “Silfur – Refur”. Przyznam szczerze – początkowo bardzo ciężko się przestawić. Tak jak i na odbiór nowego albumu jako całości. Solstafir w wersji 2017 jest zespołem innym niż był jeszcze kilka lat temu. Im szybciej się z tym pogodzimy tym szybciej będziemy w stanie cieszyć się z słuchania “Berdreyminn”. A jest z czego!
Fakt faktem – zespół spuścił z tonu i album zdecydowanie łatwiej podciągnąć pod granie progresywne i post rock niż post metal. Jedno się nie zmieniło – emocje i specyficzny klimat, tutaj dodatkowo spotęgowane przez ten żywy, bardziej “amatorski” wokal. Oprócz 3 albumowych zapowiedzi (które na krążku – jako część całości prezentują się o niebo lepiej niż na wyrywki) warto zwrócić uwagę chociażby na “Naros”, który po sennym początku świetnie się rozkręca i w drugiej części również nawiązuje do Solstafira sprzed lat. “Hvit Saeng” chwyta za serce przejmującym wokalem.
W “Hula” uwagę przykuwają damskie chórki. W tym momencie warto skupić się na bogactwie muzycznym. Z jednej strony “Berdreyminn” pod tym względem wydaje się być zdecydowanie uboższy niż np. “Otta”. Ale gdy wsłuchamy się dokładniej to bez problemu odnajdziemy na nowym albumie pianino, skrzypce i inne smaczki. “Dyrafjordur” brzmi jak soundtrack do filmu z okolic “Into The Wild”. Z kolei w “Ambatt” członkowie zespołu kompletnie odpłynęli i nagrali coś zupełnie oderwanego od solstafirowej rzeczywistości. I chyba właśnie ten utwór potrzebuje najwięcej czasu na jego rozgryzienie.
W moim przypadku z “Berdreyminn” jest jak z wytrawnym winem: po pierwszym łyku nie ma się ochoty na więcej ale z każdym kolejnym wchodzi coraz lepiej. Ja doszedłem już do takiego punktu, w którym zaakceptowałem nową odsłonę zespołu i frajdę z słuchania mam coraz większą. Jednak za cholerę nie widzę większości nowego materiału na koncertach. We wrześniu w Aleksandrowie Łódzkim odbędzie się Summer Dying Loud Festival gdzie Solstafir ma być jedną z gwiazd. Liczę jednak na starszy – żywszy repertuar;)
Moja ocena -> 9/10
Ufff, a jednak się podoba. Płyta została masakrycznie zbesztana i zrównana z ziemią. A tak naprawdę jak wspomniałeś trzeba się po prostu przestawić, a nie spisywać LP na straty po 1 odsłuchu. Jak dla Mnie więcej tu gotyku spod znaku Fields of the Nephilim, przez co to chyba najmroczniejszy album Solstafir
Chyba właśnie to Fields of the nephilim było powodem takiej krytyki nowego krążka Solstafir. Dla niektórych “prawdziwków” Carl McCoy jest taką świętą ikoną że jakakolwiek próba nawiązania do stylu Fields… przez inne kapele równa się zbeszczeniu i dziadostwu z założenia. Swego czasu takie same bzdury wypisywano o płytach Moonspell.