“This guy looks like behemoth’s frontman holy shit”! Taki komentarz można przeczytać pod jednym z teledysków Me And That Man umieszczonych na YouTube. I pewnie takie właśnie pierwsze skojarzenie pojawiało się w głowach większości ludzi, którzy widzieli to video a nie śledzili informacji o nadchodzącym projekcie.
Bardzo lubię różnego rodzaju duety. Uwielbiam płytę Marka Knopflera z Emmylou Harris. Intryguje mnie combo słodkiej Isobel Campbell ze “zdeprawowanym” Markiem Laneganem. Ale zestawienia Nergala z Johnem Porterem jeszcze jakiś czas temu nigdy bym się nie spodziewał. Pierwszy kojarzony z muzyką ekstremalną, darciem symboli religijnych i Dodą, drugi chyba głównie ze związku z Anitą Lipnicką – razem na papierze tworzą zestawienie niczym mix portera z sosem jalapeno. A jak to wygląda w praktyce? Przede wszystkim zdecydowanie mniej kontrastowo.
Już kilka lat temu w jednym z wywiadów z Nergalem można było przeczytać między słowami, że artysta chciałby nagrać materiał w innych klimatach. No to nagrał;) Pierwsza zapowiedź “Songs Of Love And Death” pojawiła się w sieci ponad 2 miesiące temu. “My Church Is Black” odstraszył mnie skutecznie teledyskiem, kojarzącym mi się z amerykańską, hiphopową tandetą. Warstwa wizualna przysłoniła tę muzyczną i po kilkudziesięciu sekundach odpuściłem.
I w sumie to był mój błąd bo “My Church Is Black” w samej wersji audio sprawdza się doskonale. Dodatkowo na płycie został umieszczony na samym początku dzięki czemu świetnie wprowadza słuchacza w amerykański klimat albumu. Z kolei “Cyrulik Jack” czyli polska wersja utworu zamykająca krążek już taka dobra nie jest i zazwyczaj kończę przygodę z “Songs Of Love And Death” na wcześniejszym utworze. Cyrulika na tym albumie zwyczajnie mogłoby nie być bo jedyne co tu robi to psuje klimat. Całość trwa prawie 50 minut także nawet po jego wycięciu nadal mielibyśmy ponad 45 minut muzyki i 13 utworów. I byłaby to bardzo dobra proporcja.
Druga zapowiedź krążka czyli “Ain’t Much Loving” urzekł mnie klimatem już przy pierwszym przesłuchaniu. Przed zapoznaniem się z albumem spotkałem się z gatunkowym określeniem “gothic country”, w innym zaś z “dark country”. Pierwsze skojarzenie? O co chodzi?! “Songs Of Love And Death” wszystko wyjaśnia i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że przypięcie temu albumowi takich a nie innych łatek było celnym strzałem. Me And That Man to twór mroczny, depresyjny, ponury, posępny. Nick Cave w wersji country? Coś w tym jest. “Ain’t Much Loving” zwyczajnie wpada w ucho. I po kilkudziesięciu przesłuchaniach stwierdzam, że jest to jeden z najlepszych utworów nagranych przez polskich artystów w tym roku.
Na trzeci rzut poszedł “Cross My Heart And Hope To Die”, który atmosferą nie odbiega od wcześniejszej zapowiedzi. Dużą rolę odgrywa tu dziecięcy chórek. Taki tekst wyśpiewany przez dzieci? Creepy!!
Ale żeby nie było! “Songs Of Love And Death” to nie tylko ponury klimat i soundtrack do wieszania się. Już w drugim na krążku “Nightride” pojawia się John Porter i klimaty zdecydowanie żywsze. Utwór idealnie pasowałby do teksańskiego przydrożnego baru w sobotni wieczór. Kolejny na liście “On The Road” to przykład garażowego rocka, który praktycznie od samego początku kojarzy mi się z The Black Keys. Też tak macie? Z kolei “One Day” to przecież Mark Knopfler! Tak samo “Get Outta This Place” można by podciągnąć pod twórczość jednego z Dire Straitsów.
Słuchając “Better The Devil I Know” mam nieodparte wrażenie, że skądś znam ten utwór, że to gdzieś już było. Jak do tej pory nie udało mi się rozszyfrować skąd to uczucie. Jedno jest pewne – jest to kolejny bardzo mocny punkt albumu dodatkowo wzbogacony wokalami Luny Bystrzykowskiej. Na tle całości wyróżnia się również bardzo delikatny, cashowski “Of Sirens, Vampires And Lovers” zaśpiewany przez Portera oraz energiczny “Love & Death”.
“Songs Of Love And Death” słucha się bardzo przyjemnie (no może poza lekko niefortunnym zamknięciem krążka;). Nie jest to album w żaden sposób oryginalny i nowatorski – na każdym kroku bez problemu odnajdziemy różnego rodzaju odniesienia i podobieństwa do innych artystów. I to niekoniecznie posiadając wiedzę o gatunku;) Ale ważny jest fakt, iż odbiór nagranego materiału jest pozytywny i Nergal sprawdza się również w innej konwencji niż black metalowa. Mam nadzieję, że nie jest to jednorazowy wyskok i kiedyś doczekamy się kontynuacji. I chyba na to się zapowiada.
Tak, też przy “On the road” pomyślałem o The Black Keys. Tylko jakoś przymknąłem na to ucho, bo nie lubię The Black Keys, a nie chciałem się czepiać płyta, dobrej przecież, przez swoje antypatie. Ale bardziej niż drugiego albumu jestem ciekaw tego, co nagra Behemoth.:)