Rok 2016 jest wyjątkowo obfity w interesujące premiery muzyczne. Za nami jest już wiele ale najciekawsze dopiero się zaczyna i do końca roku na mojej półce wyląduje jeszcze kilkanaście krążków. Spośród kilkudziesięciu tegorocznych zapowiedzi Obscure Sphinx był jedną z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych.
Ogromny apetyt podsycił dodatkowo zapowiadający album „Nothing Left” – wielowątkowa, rozbudowana kompozycja oparta na wkręcającym się w głowę motywie, soczystych, przytłaczających riffach i Wielebnej w wyśmienitej formie. Do tego dochodzi wyśmienite, spokojne zakończenie i fragment, który na koncertach będzie idealnie pasował do grupowego odśpiewania „Przeżyj to sam”;) „Nothing Left” trwa ponad 13 minut ale w tym czasie dzieje się tyle, że po jego zakończeniu można zadać sobie pytanie „już koniec?” i ponownie odpalić utwór od początku.
Zatem wspomniany wcześniej apetyt był już podsycony do granic możliwości. Po kilkunastu przesłuchaniach „Epitaphs” stwierdzam, że nie zaspokoiłem swojego „obscurowego” głodu i odczuwam niedosyt. Ale zacznijmy od początku.
„Epitaphs” jest najtrudniejszym dziełem w dotychczasowym dorobku grupy. I nie chodzi tu wcale o to, że ekipa Obscure Sphinx odeszła w rejony ekstremalnego metalu lub zrobiła gruntowne przemeblowanie w wypracowanym przez siebie stylu. Ten nie uległ drastycznej zmianie ale różnice są wyczuwalne. Z jednej strony to dobrze bo nie można w nieskończoność katować tego samego ale z drugiej: po świetnym debiucie i tak samo genialnym „Void Mother” chyba wszyscy oczekiwali czegoś innego.
Singlowy „Nothing Left” rzucony już na starcie prezentuje jeszcze tę odsłonę OS, którą znaliśmy wcześniej. Jednak zmiany odczujemy już w drugim „Memories Of Falling Down”, który jest niewiele krótszy od poprzednika. Tutaj jednak te minuty czujemy. Utwór rozwija się bardzo powoli i wybucha dopiero w momencie gdy myślimy, że to już koniec. Całość sprawia wrażenie zlepku kilku niezwiązanych ze sobą elementów, które niespecjalnie ze sobą współgrają chociaż osobno całkiem dobrze się prezentują jak np. spokojny początek z czystym, świetnym wokalem Wielebnej. „Memories Of Falling Down” zły nie jest ale na tle całości wypada najsłabiej.
Na szczęście „Nieprawota” to już odbicie na falę wznoszącą. Czuć tu dość wyraźnie inspirację klimatami black metalowymi. Obscure Sphinx nigdy wcześniej nie grał tak ciężko a i Wielebna wydobywa z siebie dźwięki, których nie mieliśmy okazji usłyszeć do tej pory. Utwór jest zdecydowanie krótszy od poprzedników i przy swoim rozbudowaniu i przytłaczającym klimacie prezentuje się zdecydowanie lepiej niż „Memories Of Falling Down”.
Podobnie jest z najspokojniejszym na krążku „Memorare”, który jest oparty tylko i wyłącznie na czystym wokalu. Utwór ten, podobnie jak „Nieprawota”, może być sporym zaskoczeniem ponieważ zespół nie grał w tak delikatnym klimacie od czasu debiutu („Bleed In Me Pt. 1”). „Sepulchre” początkowo nie przynosi zmiany atmosfery. Ta dopiero po pewnym czasie gęstnieje i pojawia się (dla odmiany) męski growl. Utwór jest zdecydowanie bardziej zwarty niż „Memories Of Falling Down” ale również i tu pojawia się uczucie, że nie wszystko gra jak należy.
„Epitaphs” zamyka „At The Mouth Of The Sounding Sea”, który jest mniej wyniosłą wersją „Paragnomen” i „The Presence Of Goddess” z poprzednich albumów. I wcale nie jest to zarzut. Utwór przytłacza i nawet w spokojnych fragmentach razi słuchacza atmosferą, która nie pozwala odetchnąć. Wraz z „Nothing Left” stanowi bardzo mocną klamrę spinającą „Epitaphs”. Trochę szkoda, że klamra ta spina nie do końca równe elementy.
Głównym problemem nowego albumu Obscure Sphinx jest fakt, że dwoma poprzednimi zawiesili sobie poprzeczkę na poziomie, który ciężko przeskoczyć. I chyba w związku z tym poprzeczka została ominięta i obok ustawiona druga, trochę inna. „Epitaphs” to album najbardziej dojrzały z dotychczasowej dyskografii grupy i jednocześnie najmniej przebojowy. Oczywiście trudno w przypadku tego gatunku mówić o przebojowości ale w przypadku debiutu i „Void Mother” nie brakowało fragmentów, które wpadały do głowy już przy pierwszym przesłuchaniu i tkwią w niej do dziś. Na „Epitaphs” tego mi właśnie momentami brakuje chociaż z każdym kolejnym przesłuchaniem jest coraz lepiej.
Album jest inny, bardziej specyficzny i z pewnością będzie wymagał więcej czasu aby w pełni się do niego przekonać. Po kilkunastu przesłuchaniach mam odczucie jakby ktoś zabrał mi kawałek z mojej ulubionej, optymalnie dopasowanej pizzy przez co czuję lekko „niedojedzony”. Co nie zmienia faktu, że poziom ekstraklasy został przez Obscure Sphinx utrzymany.
Posiadam krążek od dwóch miesięcy i uważam go właśnie za najbardziej ciekawy z wszystkich wręcz niezwykle mroczny być może ciut ciężki dla nowych słuchaczy ale wybitny . Polecam