Skandynawia od lat słynie przede wszystkim z ekstremalnych odmian metalu (głównie z przedrostkiem „black”). Jednak raz na jakiś czas trafiają się również perełki z nieco lżejszej odsłony tego gatunku jakim jest np. post metal. Szwedzi mają Cult Of Luna. Finowie zaś Callisto. Zespół powstał w 2001 roku w Kokkoli. Od lat jednak jego bazą jest Turku. Na chwilę obecną w skład grupy wchodzi 7 muzyków, na koncertach pojawia się dwóch dodatkowych. Styl Callisto często określany jest jako wypadkowa takich filarów gatunku jak Neurosis, Cult Of Luna i Pelican. Stwierdzenie to nie jest do końca trafne. Grupie najbliżej do ich kolegów ze Szwecji ale i tak różnice są dość znaczne, zwłaszcza w późniejszych latach działalności. W wypadku Finów nietypowe jest już to, że jest to zespół chrześcijański i religijna tematyka często pojawia się w tekstach utworów. Te, podobnie jak w przypadku znacznej części post metalowych grup, są krótkie, zwięzłe i mają raczej charakter symboliczny – dodatku do muzyki. Proporcja ta uległa zmianie wraz z ewolucją stylu grupy. Zespół zadebiutował już w roku powstania wypuszczając na rynek singiel „Dying Desire”. Rok później ukazała się EPka „Ordeal Of The Century” zawierająca 5 utworów. Na pierwszy studyjny album trzeba było czekać jeszcze 2 lata.
Debiut Callisto rozpoczyna się od instrumentalnego, minimalistycznego „31 46°N, 35 14°E”. Współrzędne geograficzne umieszczone w tytule wskazują na Golgotę – wzgórze niedaleko Jerozolimy, na którym wg Biblii został ukrzyżowany Jezus. Drugi na krążku „Blackhole” jest już normalnym utworem, który może zadecydować o wybraniu z opcji „kochaj albo rzuć”. Post metal charakteryzuje się tym, że w większości przypadków wokal opiera się na growlingu. Tu jest on bardzo specyficzny i początkowo może odstraszać. Warto jednak dać szansę albumowi i przesłuchać go do końca z jednej prostej przyczyny – „True Nature Unfolds” skrywa w sobie niesamowite bogactwo muzyczne. Gdy ucichną ciężkie gitarowe działa a wokalista zrobi sobie chwilę przerwy nastaje czas na tworzenie pięknych pejzaży muzycznych. Pierwszą dłuższą próbkę umiejętności budowania klimatu dostajemy na początku „Limb: Diasporas”. Oprócz standardowych instrumentów pojawiają się tu skrzypce a w dalszej części utworu spokojny damski wokal. Ten przewija się jeszcze w kilku innych miejscach krążka. Punktem kulminacyjnym albumu jest ponad 9-minutowy „Storm”, którego tytuł idealnie odwzorowuje zawartość. Jest to wielowątkowy, przytłaczający kolos udowadniający, że Callisto to nie pierwszy lepszy garażowy zespół tylko grupa profesjonalnych muzyków chcących zamieszać w post metalowym środowisku. I to założenie grupie udało się zrealizować. „True Nature Unfolds” to gatunkowa ekstraklasa, krążek, który umieszczany jest w różnych rankingach i zestawieniach. Każdy z 10 zawartych tutaj utworów to swego rodzaju muzyczne dzieło sztuki, które ujmuje pięknem spokojnych fragmentów i intryguje tymi zdecydowanie mocniejszymi. Nie brakuje tu świetnych riffów jak chociażby we wspomnianym wcześniej „Blackhole” czy też „Like Abel’s Blood Cried Revenge” lub „Worlds Collide”. Wszystko to sprawia, że „True Nature Unfolds” jest jednym z ciekawszych albumów post metalowych i jednym z najlepszych debiutów w tym gatunku. Chociaż w przypadku większości słuchaczy nie będzie to na pewno miłość od pierwszego wejrzenia, głównie ze względu na chropowatość i toporność, która została rozpracowana dopiero na następnym krążku.
9/10
Drugi album Callisto od samego początku miał pod górkę – premierę krążka kilkukrotnie przekładano. Ostatecznie w Finlandii ukazał się w maju 2006 roku, w Europie pojawił się dopiero w lutym 2007 roku. „Noir” to pośrednio kontynuacja tego co mogliśmy usłyszeć na „True Nature Unfolds”. „Pośrednio” ze względu na to, że Callisto jeszcze bardziej odchodzi od swojej ciężkiej odsłony na rzecz budowania muzycznych pejzaży. Danie główne dostajemy tu już na samym początku – „Wormwood” zniewala początkowym spokojnym fragmentem. Zostaje on przerwany ciężką wstawką, po której słuchacz może ponownie wrócić do muzycznej uczty: fragmentu a’la jazzowe jamowanie z gościnnym udziałem saksofonu i dalszego rozwinięcia tematu z początku utworu. I to właśnie on stanowi o sile „Wormwood”. Warto sięgnąć po „Noir” chociażby dla tych kilku minut wyciętych z tego utworu. Pod warstwą pięknych dźwięków skrywa się tutaj świetnie dudniący bas. CUDO!!! Podobnie jest z „Latter Day” i „Fugitive”. Momentami pojawiają się tu podobieństwa do Pelicana, z kolei w „A Close Encounter” do Cult Of Luna. „Pathos” zawartością gryzie się ze swoim tytułem – przez znaczną część utworu przewija się tu bardzo żywy i wesoły motyw, który nijak się ma do nastroju dominującego na krążku. Jednak ma to swój urok. Rozbudowaniem powalają zamykające album „Folkslave” oraz „Woven Hands”. „Noir” wydaje się być albumem bardziej dojrzałym od debiutu, a na pewno bardziej doszlifowanym. Zamyka również pewien rozdział w historii Callisto.
10/10
Gdyby „Providence” trzeba było opisać w jednym krótkim zdaniu to chyba najbardziej trafnym byłoby: „najlepsza jest okładka”. Oczywiście byłoby w tym dużo przesady ale zdanie to daje jasny i wyraźny sygnał, że w Callisto coś się zmieniło. I to dość istotnie bo za sterami usiadł nowy wokalista. Efektem tego jest praktycznie całkowite wyeliminowanie growlingu na rzecz czystego śpiewu. Oczywiście pojawiają się tu też mocniejsze momenty ale jest to wokal bardziej spod znaku hardcore niż growl. Zmiana nastąpiła również w muzyce. Post metal spod szyldu Callisto opierający się na sludge metalu, post rocku i jazzie praktycznie zniknął. Został zastąpiony przez „pseudo-post-prog-rock”. W praktyce wygląda to tak, że długość utworów pozostała podobna ale nie ma w nich tej atmosfery z dwóch poprzednich albumów. 5-7-minutowe kawałki ciągną się niespiesznie bez większych zmian i skoków napięcia. I tu pojawia się problem. Zabieg ten byłby do przyjęcia w przypadku dzieła w miarę krótkiego i zwartego. Niestety „Providence” ma 10 utworów i trwa prawie 70 minut. Przez to w wielu momentach się dłuży: ciekawe momenty zbyt szybko się urywają podczas gdy inne ciągną się w nieskończoność nie wiadomo po co. W efekcie czasem trudno dotrwać do ostatnich 3-4 utworów. Pozostaje sprawa wokalisty. Tak jak w przypadku „True Nature Unfolds” ciężko było przyzwyczaić się do specyficznego growlowania tak tutaj Jani Ala-Hukkala wydaje się być jeszcze cięższy do strawienia. Przyzwyczajenie się do jego głosu zajmuje bardzo dużo czasu. Niektórych momentów nie da się przeskoczyć. W efekcie „Providence” wydaje się być idealnym przykładem zmarnowanego potencjału. Skrócenie albumu o 15-20 minut z pewnością by mu posłużyło ale takich rzeczy jak wokal czy średnio trafiona zmiana stylu na progresywny rock/metal niestety nie ominiemy. „Providence” ma kilka przyjemnych momentów ale jako całość, po dwóch świetnych albumach, zwyczajnie rozczarowuje.
5/10
Najnowszy album grupy to kontynuacja kierunku obranego na „Providence”. Jednak już na starcie bez problemu można znaleźć różnice. Wydaje się, że członkowie Callisto zrozumieli, że nie zawsze więcej znaczy lepiej. „Secret Youth” trwa nieco ponad 53 minuty dzięki czemu jest albumem zdecydowanie bardziej przyjaznym od poprzednika. Druga sprawa to różnorodność. Już zapowiadający album „Backbone” dawał nadzieję na to, że muzyka na nowym albumie będzie bardziej zróżnicowana i nie tak liniowa jak na „Providence”. „Backbone” jest w miarę zgrabnym połączeniem Callisto z obu etapów działalności. Czuć tu tę progresywność ale w formie zdecydowanie bardziej zróżnicowanej. I taka właśnie atmosfera dominuje na krążku. „Secret Youth” podobnie jak jego poprzednik prezentuje sinusoidę jeśli chodzi o jakość nagranego materiału. Jednak tutaj jej pułap jest zawieszony zdecydowanie wyżej i praktycznie brak tu momentów, które nużą i chciałoby się je ominąć. Nawet słuchanie niespełna 2-minutowego przerywnika muzycznego „The Dead Layer” sprawia dużą frajdę i świetnie wprowadza słuchacza w melancholijny, skandynawski klimat, którego idealnym odzwierciedleniem jest okładka tego wydawnictwa. Istotną zmianą na „Secret Youth” jest również wokal, który przez te kilka lat zdecydowanie zyskał na jakości i wartości. Jani Ala-Hukkala nie drażni a nawet jeśli przytrafiają się mu potknięcia to są one praktycznie niezauważalne. Zauważalna jest natomiast zdecydowanie większa ilość mocnych wokali, które są namiastką starych, dobrych czasów. „Secret Youth” poziomu „True Nature Unfolds” i „Noir” nie przeskoczył ale sygnalizuje krok w dobrym kierunku. Nie zmienia to faktu, że umieszczanie go w wielu zestawieniach najlepszych albumów 2015 roku wydaje się być sporą przesadą.
7/10
Callisto jest idealnym przykładem na to, że zmiany i ewolucja nie zawsze przynoszą dobry rezultat. Styl grupy przez ponad 10 lat uległ dość drastycznej przemianie. Mogło to zrazić do zespołu starych fanów. Przy tym obecna odsłona Callisto niekoniecznie przyciągnie nowych słuchaczy. Pozostaje nam mieć nadzieję, że „Secret Youth” jest tylko pierwszym krokiem w powrocie zespołu na szczyt.