Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia byłoby to, że z głośników sprzętu takiego grunge’owo-metalowego ortodoksa jak ja będą leciały dźwięki wygenerowane przez jakiegoś zniewieściałego kolesia:)
Ale lata lecą, czynnika ortodoksyjnego jest coraz mniej, człowiek otwiera się na nowe style, poszerza horyzonty no i tak jakoś wyszło, że krótko po premierze “B’lieve I’m Goin Down…” wziąłem ten krążek na warsztat. Kurt Vile obił mi się o uszy już jakiś czas temu, w czasie gdy poznawałem twórczość The War On Drugs. I tak jak TWOD bardzo polubiłem tak do jego solowej twórczości jakoś nie specjalnie mogłem się przekonać. Miała ona dużo fajnych fragmentów ale jakoś nie było ogólnej chemii. Aż do najnowszego dziecka Vile.
Tu zaiskrzyło już za pierwszym razem, mimo że “B’lieve I’m Goin Down…” zasadniczo nie odbiega mocno od poprzednich krążków artysty – nadal mamy do czynienia z rockiem/folkiem amerykańskim opartym o takie filary gatunku jak Petty czy chociażby Young. Już pierwszy na track liście “Pretty Pimpin” wprowadza słuchacza w niesamowity klimat amerykańskiej prowincji, dalekiej od zgiełku i pośpiechu wielkich aglomeracji(wizja ta kłóci się trochę z teledyskiem do tego utworu ale ja właśnie tak to widzę;).
I właśnie ta atmosfera jest tutaj cudowna(momentami przypomina soundtrack do “Into The Wild”), album nigdzie nie goni, płynie sobie powoli, całość nie jest nastawiona pod publiczkę, jest świetnie przemyślana i cholernie interesująca zatem godzina z muzyką Kurta mija w błyskawicznym tempie. Nie brakuje tu prawdziwych perełek jak np. “I’m An Outlaw” z genialną mandoliną czy też melancholijny “Wheelhouse”. Z resztą ciężko w przypadku tego albumu mówić o perełkach bo praktycznie każdy z 12 zawartych tu utworów nią jest.
Ciekawa jest inna rzecz: krążek jest niesamowicie przestrzenny, słuchając go człowiek czuje się wolny i szczęśliwy. Aż miałoby się ochotę rzucić to wszystko w cholerę, kupić najbliższy bilet lotniczy do Stanów i tam zanurzyć się w spokojnym, prowincjonalnym życiu dalekim od korporacyjnej, codziennej gonitwy. Cudowne uczucie, szkoda tylko, że po jakimś czasie trzeba wrócić do szarej rzeczywistości. Nie zmienia to faktu, że “B’lieve I’m Goin Down” jest jednym z ciekawszych albumów 2015 roku.
Moja ocena -> 8/10