„Kto stoi w miejscu ten w zasadzie cofa się” głosi pewne porzekadło. Zatem powinniśmy się rozwijać, stawiać sobie nowe cele i wyzwania. Są jednak momenty w życiu kiedy to wyzwanie zdaje się człowieka przerastać i być praktycznie nie do „przerobienia”. Zatem jeśli miałbym alternatywę to w tej chwili przerzucałbym wagon węgla a nie siedział przed monitorem i próbował sklecić coś co będzie trzymało się kupy, miało ręce i nogi. Ale o co chodzi? Cała afera toczy się o niecałe 50 minut muzyki, która została zebrana na krążku zatytułowanym „Naked Carrot”. Ale zacznijmy od początku. Sprawcą zamieszania jest Pasimito – „zespół niepokornych muzyków, skutecznie opierający się trendom mody i komercji na rzecz wyrażania własnego zdania muzycznego”. Tak o sobie piszą na oficjalnej stronie internetowej i faktycznie tak jest! Muzycy tworzą muzykę specyficzną, nietuzinkową, na swój sposób wymagającą. Jeśli miałbym „Naked Carrot” porównać do czegokolwiek to do głowy przychodzi mi jedynie „Freak” Armii chociaż ten drugi wydaje się być bardziej „inwazyjny”. Drugi album w dorobku Pasimito to zgrabne połączenie wielu gatunków muzycznych. Osobiście słyszę tu elementy etno, jazzu a nawet i rockowe (chociażby gitara w „Country Dirty Dancing”). Mój problem polega na totalnym braku skali porównawczej i doświadczenia z taką muzyką – stąd ten wagon z węglem;) W normalnej sytuacji, idąc na łatwiznę, można byłoby przyczepić się np. do wokali – a to, że są niewyraźne, za mało/dużo jest growlingu, teksty są bez sensu itp. Problem w tym, że na „Naked Carrot” wokal (żeński – swoją drogą bardzo przyjemny) występuje w śladowych ilościach i jest tylko skromnym dodatkiem do muzyki. Do tej zawsze można się przyczepić w drugiej kolejności: grają za szybko/wolno, nieskładnie, niedokładnie, monotonnie. I znów pojawia się problem bo monotonia to ostatnia rzecz, którą można by zarzucić temu krążkowi. Na niecałe 50 minut grania składa się 9 utworów. Praktycznie każdy z nich jest inny. Momenty szybsze przeplatają się z wolniejszymi, bardziej „narwane” ze spokojniejszymi. Trafiają się różne smaczki jak np. świetny motyw zagrany na dęciaku w „Black Noise”, bas w „Funky Potatoes”, „osioł” w „Farmer’s Fetish”. Pewnie każdy znajdzie dla siebie jeszcze kilka innych równie ciekawych motywów. Do napisania kilku zdań o tym krążku podchodziłem kilkukrotnie. I tak samo powinno robić się z samym „Naked Carrot”. Nawet jeśli nie podejdzie za pierwszym razem – powinniśmy spróbować po raz drugi. Nie jest to płyta do słuchania na co dzień, w samochodzie, w czasie biegania. Jest to raczej krążek do odtwarzania „rytualnego” – od czasu do czasu, jako bonus i chwila oddechu od dźwięków codzienności. Jako że nie mam skali porównawczej i muzyka prezentowana na krążku nie jest moją najmocniejszą stroną – nie oceniam. Ale ogólnie muszę przyznać, że pasi mi to;)