Mieliście kiedyś tak, że po pierwszym przesłuchaniu krążka chcieliście go wyrzucić do kosza/zrobić z niego podpałkę do grilla itp. itd. a po kilku kolejnych odsłuchach wasz “światopogląd” zmienił się drastycznie o 180 stopni? Mi taka sytuacja przytrafiła się kilkukrotnie. Ostatni raz właśnie przy pierwszym kontakcie z Dawning czyli najnowszym dzieckiem Mouth Of The Architect, z tym że nie chciałem dawać mu w ogóle kolejnych szans. No ale krążek był już fizycznie w domu, żal żeby kurzył się na półce zatem mimo wielkiej niechęci po dłuższych odleżynach gdzieś na regale wylądował w końcu w odtwarzaczu. Drugi kontakt niewiele zmienił, po którymś z kolei coś zaskoczyło, później wszystko ruszyło jak lawina. Twórczość zespołu poznawałem w miarę chronologicznie zatem Dawning był na końcu no i początkowo zbyt drastycznie odbiegał mi od tego co ekipa MOTA robiła wcześniej. Całość miała jak dla mnie za mało post metalu w post metalu. Wcześniej kluczowym aspektem ich twórczości było budowanie napięcia. Tu praktycznie od pierwszych dźwięków wszystko wydawało się być puszczone z grubej rury, zdecydowanie bardziej inwazyjnie i nachalnie. Po kilku miesiącach obcowania z tym albumem doszedłem w końcu do wniosku, że ma to swój urok. Ba! Stanowi to o sile tego krążka, który na chwilę obecną łapie się do mojego TOP 10 gatunku. Wszystko jest tu dopracowane, przemyślane i zaplanowane. Szkoda, że tak dużo czasu zajęło mi dostrzeżenie tego. No ale cóż: lepiej późno niż wcale;) Dawning to niecałe 54 minuty grania podzielone na 6 utworów. Zatem post metalowa średnia jest utrzymana. No i to by chyba było na tyle jeśli chodzi o gatunkowe zbieżności. Utwory zawarte na Dawning wydają się być o wiele bardziej “piosenkowe” w budowie w stosunku do poprzednich krążków. Nie przeszkadza to wcale w żonglowaniu tempem, emocjami, klimatem i wątkami. Najlepszym przykładem może tu być mój albumowy faworyt – “Sharpen Your Axes”. Zaczyna się sielankowo, po chwili pojawia się drażniąca uszy gitara i delikatny, lekko znużony wokal. Z czasem zaczynają się pojawiać pierwsze “pomruki burzy” – oznaki tego, że jednak nie do końca będzie tak kolorowo jak na początku nam się wydawało. Nawałnica atakuje słuchacza z pełną mocą: poniewiera nim i przemacza do suchej nitki. Piękna sprawa. Na drugim biegunie stoi otwierający album “Lullabye” oraz następny w kolejce “It Swarms”, które od początku nie pozostawiają złudzeń – słuchamy metalowych wyżeraczy a nie wytworu Vivy czy MTV. Ciekawie prezentuje się “Patterns”, którego atmosferę idealnie odwzorowuje okładka tego albumu. Dopiero w końcowej fazie utworu zespół pokazuje swój ostry pazur będący tą ciemniejszą wielką chmurą;) Wychodząc z założenia, że to co dobre szybko się kończy – niecałe 54 minuty z Dawning mijają w ekspresowym tempie. Po tym czasie człowiek ma wrażenie, że uczestniczył w czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym. Wyjątkowym – zgadza się, niepowtarzalnym – na szczęście album możemy odpalić ponownie;) Nie ulega wątpliwości, że jest to muzyka trudna, toporna, przeznaczona dla wąskiego grona odbiorców a nie komercyjnej fali. Ale to jest w niej właśnie najpiękniejsze. Zespół po stworzeniu 3 klasycznych post metalowych krążków odszedł od głównego nurtu i stworzył coś innego ale równie fascynującego i porywającego. Czasem sam nie mogę uwierzyć, że aż tak mi się odmieniło;)
Moja ocena -> 9/10