Kilka dni temu poczułem niespotykaną od bardzo dawna wenę na słuchanie czegoś szybkiego, ciężkiego i prostego ale jednocześnie dającego niesamowitego kopa. A co się sprawdza najlepiej w powyższych warunkach? Oczywiście amerykański/nowojorski hardcore! W mojej kolekcji nie mam zbyt dużego pola manewru jeśli chodzi o ten gatunek zatem z biegu padło na Biohazard. Decyzja o wyborze albumu była już zdecydowanie trudniejsza. Padło na krążek, od którego w moim przypadku wszystko się zaczęło czyli właśnie Urban Discipline. Był początek tego milenium, na vivie i w MTV można jeszcze było usłyszeć muzykę. Podczas przerzucania kanałów trafiłem na jednej z powyższych stacji na pasmo z cięższym graniem i tam na drugą połowę teledysku do „Shades Of Grey”. Od dłuższego czasu byłem już wtedy na etapie poszukiwania muzyki ciężko przyswajalnej i trudnej w odbiorze(jak na moje ówczesne wymogi;) więc takie szybkie, ciężkie, toporne i proste granie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zapamiętałem zatem wykonawcę i tytuł. Jakiś czas później miała miejsce premiera Kill Or Be Killed. Chyba był to pierwszy album zespołu, który poznałem w całości(ewentualnie pierwszy mógł być wydany 2 lata wcześniej Uncivilization – po tylu latach już nie pamiętam). Jedno jest pewne – długo nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Był to zatem dobry moment żeby poznać wcześniejsze dokonania Biohazard. Na pierwszy rzut poszedł właśnie Urban Discipline czyli album, który większość fanów uznaje za najlepszy. I coś w tym jest. Krążek ten jest kwintesencją hardcore’u z lat 90tych. Mamy tu szereg utworów, które stały się zespołowymi i gatunkowymi klasykami. Każdy fan obracający się w klimatach amerykańskiego hc z pewnością kojarzy „Punishment”, „Shades Of Grey” czy też „Chamberspins Three”. A to dopiero 3 początkowe utwory z track listy tego wydawnictwa;) Łącznie uzbierało się ich 14. W swojej kolekcji mam wydanie remasterowane z 4 dodatkowymi utworami – demami do m.in. utworu tytułowego. Wszystko to zostało wypalone na złotym krążku. Ale wróćmy do wydania podstawowego. Wspomniana wcześniej pierwsza trójka z track listy to absolutne gatunkowe klasyki. Następny w kolejce „Business” wcale im nie ustępuje. Pojawia się tu bardzo trafny tekst: „music is for you and me, not the fuckin’ industry”. Szkoda, że dzisiejsza komercyjna scena w ogóle się do tej reguły nie stosuje… Kolejny na track liście „Black And White And Red All Over” pokazuje iż mimo swojej prostoty hc potrafi też zaskakiwać. Chodzi mi tu dokładnie o riff z tego utworu. Ostatnie co można o nim powiedzieć to to, że jest prosty. Z resztą posłuchajcie i oceńcie sami. A co z resztą? No cóż: najlepiej prezentują się utwory szybkie. Czyli w zasadzie większość;) Noga sama tupie w rytm „Man With A Promise” lub też „Wrong Side Of The Tracks”(który pojawił się już wcześniej na debiutanckim krążku grupy). Podkręcone obroty utrzymują się jeszcze w „Mistaken Identity”. Ekipa Biohazard wzięła na warsztat jeden z pierwszych klasyków Bad Religion – „We’re Only Gonna Die”. Efekt końcowy ich prac nie odbiega znacząco od oryginału ale świetnie pasuje do klimatu Urban Discipline. Na koniec warto wspomnieć o utworze tytułowym. Tu dopiero się dzieje! Ponad 5:30 minut grania mija niesamowicie szybko: częste zmiany tempa, zwolnienia, bałaganiarskie solówki i jeszcze nie wiadomo co. Wszystko to sprawia, że utwór ten jest hardcore’owym miodem na uszy. Podobnie jak cały krążek. Oczywiście nie jest on pozbawiony wad i słabszych momentów ale nie mają one większego wpływu na ogólny odbiór całości. Jest to klasyka nowojorskiego hc i dla fanów pozycja obowiązkowa. Tyle w temacie;)
Moja ocena -> 9/10