Na temat Animals chyba już wszystko zostało powiedziane, napisane a nawet narysowane. Jak stworzyć recenzję, która będzie się różnić od setek już istniejących? Która nie będzie tylko kolejną ich kopią? Do napisania kilku słów o jednym z moich ulubionych albumów z kolekcji zbierałem się od kilku miesięcy, cały czas to odkładałem, dziś postaram się stworzyć coś mającego ręce i nogi:) Wszystko zaczęło się od tego, że kiedyś w MM była promocja na płyty Floydów. W tamtym czasie znałem ich największe klasyki plus znaczną część The Wall, który moim zdaniem jest lekko przeceniany. Resztą ich dyskografii raczej się nie interesowałem bo byłem na etapie grunge-thrash. No ale taka promocja cenowa – żal było nie skorzystać. Dodatkowo moja kolekcja systematycznie się powiększała – przecież nie mogło w niej zabraknąć PF. Na pierwszy rzut poszedł The Division Bell (prosta przyczyna – znałem stamtąd niesamowity High Hopes) oraz Animals (jeszcze prostsza – od zawsze podobała mi się okładka tego albumu). Pierwsze przesłuchanie tego drugiego było dla mnie szokiem: jak ja mogłem tak długo żyć w nieświadomości, że ekipa Watersa nagrała coś tak genialnego? Od tego czasu minęło ładnych parę lat(obstawiam, że co najmniej z 7-8) a Animals nadal kręci mnie tak jak w dniu kiedy go poznałem. Właśnie do tego albumu z dyskografii Floydów wracam najczęściej i nie widzę w nim praktycznie żadnych wad. Wszystko idealnie tu współgra począwszy od dwuczęściowej klamry otwierająco-zamykającej „Pigs On The Wings” po te 3 kobyłki mieszczące się między nimi. Animals jest dla mnie jednocześnie najbardziej normalnym i nienormalnym wydawnictwem grupy. Normalnym ze względu na to, że nie ma tutaj żadnych udziwnień typu 20kilku minutowa suita czy inne wynalazki. Krążek ten jest najbardziej zbliżony do normalnego rockowego grania. Nienormalna bo na żadnym innym wydawnictwie Floydów nie ma obok siebie 3 utworów trwających łącznie prawie 40 minut. Cholernie dużo czasu, nie? A najlepsze w tym wszystkim jest to, że „Dogs”, „Pigs (Three Different Ones)” oraz „Sheep” mają słuchaczowi tyle do zaoferowania, że nawet przez moment się nie dłużą. Jest tu napakowane tyle wątków, że spokojnie można by to wszystko rozbić na więcej części. Te 3 utwory były już wielokrotnie rozbierane na czynniki pierwsze zatem nie będę się powtarzał. Powiem tylko, że bez dwóch zdań moim faworytem jest tutaj „Sheep” – najbardziej dynamiczny z całej trójki z genialną gitarą pojawiającą się m.in. w okolicach 2:40. Wcale nie gorszy jest motyw przewodni w „Pigs” (ten startujący na 0:36). Takich smaczków jest tutaj więcej – np. skrzecząca solówka w „Dogs” i wiele wiele innych. Animals przesłuchałem już setki razy i praktycznie zawsze odkrywam w nim coś nowego – urzekającego. Naprawdę niesamowity album.
Moja ocena -> 10/10
“Dogs” jest trzecim z kolei najdłuższym utworem Floydów (po “Atom Heart Mother” i “Echoes”) i z czasem ponad 17 minut niewiele mu brakuje do “udziwnień typu 20kilku minutowa suita” 😉
A poza tym zgadzam się z recenzją, bardzo dobry album, niesłusznie pozostający w cieniu wielu innych, jakie grupa wydała.
Wiem wiem ale “Dogs” do pozostałej dwójki raczej bym nie porównywał;)
Wg mnie “Dogs” ma więcej wspólnego z “Echoes”, niż ten drugi z “Atom Heart Mother” 😉 Podobna struktura, obecność “normalnej” partii wokalnej, itd.