Wczoraj minęło 40 lat od wydania tego albumu w Wielkiej Brytanii. Dark Side Of The Moon jest pewnego rodzaju fenomenem: jest to chyba najbardziej rozpoznawalne dzieło Floydów mimo że nie jest ich najlepszym albumem. Ma też okładkę, która uznawana jest z jedną z najlepszych w dziejach muzyki mimo że nawet u siebie w kolekcji mam kilkanaście lepszych. Czyli co? DSOTM należy do kategorii „overrated”? Zdecydowanie nie. Przez te 40 lat powstało tysiące recenzji, w których to rozpracowano i rozłożono ten krążek na czynniki pierwsze. Chyba wszystko już zostało powiedziane i napisane zatem nie ma sensu dorzucać do tego wielkiego grona kolejnej pospolitej opinii więc dziś będzie troszkę inaczej.
Pink Floyd poznałem będąc już małym smarkiem. W pamięci wyrył mi się wtedy „Another Brick In The Wall”, reszta mnie nie interesowała bo wolałem Queen. Chęci do poznania twórczości Gilmoura, Watersa i reszty nie miałem jeszcze długo. Jakieś 5 lat temu znalazłem w sieci amatorską przeróbkę Animals na DTS. Posłuchałem z ciekawości i wbiło mnie w fotel. Szybko zostalem posiadaczem oryginału w normalnej wersji CD, a że akurat płyty PF były w atrakcyjnej cenie – 29,99zł to od razu kupiłem też Wish You Were Here i The Division Bell. Sukcesywnie uzupełniałem swoją kolekcję o ich kolejne albumy studyjne. Dziś mam już wszystkie a DSOTM był jednym z ostatnich jakie nabyłem. Dlaczego? Bo przez bardzo długi czas nie mogłem się do niego przekonać. Taki Animals czy WYWH biły go na głowę. Swoją drogą – do opisania ich zabieram się już od kilkunastu miesięcy i jakoś mi nie wychodzi. Uwielbiam je ale jednocześnie mam wielki problem ze zrecenzowaniem ich, opisaniem moich odczuć i uchwyceniem w tekście właśnie tego co uchwycone być powinno. Zasadniczo w moim przypadku dotyczy to większości płyt progresywnych – mają one swoją specyfikę. Może w najbliższym czasie doznam jakiegoś oświecenia i uda mi się sklecić coś co będzie miało ręce i nogi. Wracamy do DSOTM. Moja przygoda z tym albumem przez kilka lat ograniczała się do sporadycznych odsłuchów przy odświeżaniu całej dyskografii lub na zasadzie „a dam mu jeszcze jedną szansę, może tym razem się przekonam”. No i w końcu ten dzień nadszedł. Nawet nie wiem kiedy to było. W końcu udało mi się odkryć „to coś” drzemiące w DSOTM. Dziś wciągam ten album bez żadnych zastrzeżeń i często gości u mnie w odtwarzaczu. Nadal uważam Animals i WYWH za lepsze wydawnictwa ale i Ciemna Strona Księżyca jest już dla mnie albumem genialnym. Ciężko byłoby wybrać stąd coś wyróżniającego się na tle całości. I chyba właśnie tak trzeba traktować ten album – jako jedną całość, w takiej postaci prezentuje się najlepiej. Trudno uwierzyć w to, że np. taki „On The Run” powstał bez użycia komputera. Świetnie brzmi zegarowy początek „Time” puszczony na bardzo wysokim volumie. No i tak można by wymieniać i wymieniać. Jedno jest pewne: jeśli nie spodobał Ci się DSOTM to daj mu kolejną szansę(i kolejną i kolejną i kolejną aż do skutku:) bo na to zasługuje.
Moja ocena -> 10/10
dobrze wszystko powiedziane, dobrze wszystko napisane 🙂
Pomimo iż po przesłuchaniu paru innych wielkich progresywnych zespołów, stwierdziłem, że Pink floyd to jednak mocno przereklamowani są, to ten album uważam za genialny.
Myślę, ze Flojdzi mieli lepsze momenty, np Atomowe Serce Matki, Echa i całą jedynkę. Wielką zaletą Ciemnej strony i następnych albumów jest natomiast świetna produkcja. Czy są zespołem przereklamowanym? W moim przekonaniu są bardzo przereklamowani. Grupa sprawnych, nie bojacych się eksperymentowania rzemieślników, którym finanse pozwoliły okupować najlepsze podówczas studia i uzywać najnowsze podówczas technologie, ale takim KingCrimsonom nie sięgają nawet do kolan.
Wiesz – wszystko jest kwestią gustu. PF dla jednych jest przereklamowany, dla innych nie. Ja totalnie nie rozumiem tego wielkiego zachwytu nad The Wall. Nie zmienia to wszystko faktu, że zespół ma olbrzymi wkład w historię muzyki i to właśnie oni a nie jakaś Lady Gaga będą pamiętani jeszcze za 10-20 i więcej lat.
Od siebie dodam, że dla mnie najbardziej przereklamowaną kapelą w historii muzyki jest Led Zeppelin. Lubię ich ale całkowicie nie rozumiem tego całego kultu i uwielbienia dla nich. Black Sabbath z pierwszych albumów zdecydowanie bardziej kopie po dupie;)