25 płyt do posłuchania przed końcem świata

koniec świataŻyję na tym świecie od 27 lat, przez ten czas koniec końców miał nastąpić już kilkukrotnie. Jakoś do tej pory nie wypaliło, dziś też się nie to nie zapowiada. Wczoraj w jednym z serwisów internetowych znalazłem zbiór kilkunastu albumów, które koniecznie trzeba poznać zanim w końcu ktoś trafi z datą i świat się skończy;) Idea mi się spodobała no i wygenerowałem swoją 25tkę krążków, które każdy powinien z swoim życiu poznać. Zatem jedziemy w kolejności raczej alfabetycznej niż rankingowej:

  1. Alice In Chains – Dirt/Jar Of Flies – Jeden z dwóch do wyboru. Pierwszy to kwintesencja grunge’u(“Would?”, “Angry Chair”, “Sickman”). Drugi udowadnia, że nawet “szarpidruty” mogą stworzyć coś delikatnego, subtelnego i jednocześnie niesamowicie pięknego(“Rotten Apple”, “Nutshell”, “No Excuses”)
  2. Bad Religion – No Control – Wulkan energii skoncentrowany w niecałych 27 minutach grania. Album, który świetnie nadaje się do biegania jak i do auta. No Control to świetny dowód na to, że amerykański punk to nie tylko dzisiejszy Green Day (“Big Bang”, “No Control”, “I Want To Conquer The World”, “You” I wiele innych)
  3. Baroness – Red Album/Blue Record – Do wyboru;) Przykład na to, że w metalu nie wszystko zostało jeszcze powiedziane. Świeże spojrzenie na temat, łączenia międzygatunkowe i wiele smaczków – wszystko to sprawia, że każdy kontakt z Baroness to podróż przez magiczny świat („Wailing Wintry Wind”, „Wanderlust” / „Jake Leg”, „Swollen And Halo”, „A Horse Called Golgotha”)
  4. Beastie Boys – Anthology: The Sounds Of Science – W wypadku B-Boysów miałem duży problem z wyborem konkretnego albumu – dlatego będzie antologia czyli przekrój przez ich twórczość long-play’ową z czasów hh jak i tych pseudo-punkowych, b-side’y, rzeczy z EPek, nowe utwory. Trafia się tu nawet remix i cover Eltona Johna. Świetne wydawnictwo, dodatkowo bardzo ładnie wydane.
  5. Black Sabbath/Paranoid – Do wyboru. Oba albumy dzieli zaledwie kilka miesięcy więc wydawnictwa nie są diametralnie różne, Paranoid stanowi świetną kontynuację debiutu. Oba krążki to zbiorowiska świetnych riffów w genialnych utworach.Chyba nikt się nie obrazi jak napiszę, że to kamienie milowe w historii ciężkiej muzyki? (“The Wizard”, “NIB” / “War Pigs”, “Planet Caravan”, “Hand Of Doom”)
  6. Bob Marley – Exodus – Koncentrat pozytywnej energii, słuchanie tego albumu (chyba najlepszego w dorobku Marleya) zawsze poprawia mi humor i generuje uśmiech na twarzy (“So Much Things To Say”, “Jamming”, “One Love/People Get Ready”)
  7. The Cranberries – Everybody Else Is Doing It, So Why Can’t We? – Jeden z ciekawszych debiutów lat 90tych. Niby to nic świeżego ani odkrywczego ale połączenie melodyjnego rocka ze świetnym wokalem Dolores to rzecz, która sprawdza się w wielu sytuacjach („Dreams”, „Pretty”, „Wanted”)
  8. The Doors – Jeden z najlepszych debiutów w historii muzyki, rzecz ponadczasowa, praktycznie każdy utwór stąd to doorsowy klasyk („Light My Fire”, „Soul Kitchen”, „The End”)
  9. Iron Maiden – Iron Maiden/Powerslave – Do wyboru:) Debiut, jeszcze z Di’Anno na wokalu, to żywiołowość i kilka świetnych utworów nietypowych dla późniejszego Iron Maiden (“Remember Tomorrow”, “Strange World”, “Charlotte The Harlot”). Powerslave natomiast to moim zdaniem szczytowe osiągnięcie kapeli (“Powerslave”, “Aces High”, “Rime Of The Acient Mariner”)
  10. Killing Joke – Killing Joke(1980)/Night Time/Pandemonium – Tutaj to dopiero miałem problem więc 3 pozycje do wyboru. Gdyby kiedyś apokalipsa faktycznie miała nadejść to świetną ścieżką dźwiękową do niej byłby debiut Killing Joke – rzecz przytłaczająca, duszna, po prostu apokaliptyczna(„Wardance”, „The Wait”). Night Time to KJ w wydaniu nowofalowym na najwyższym, światowym poziomie, wzorzec dla wielu kapel z różnych części świata („Darkness Before Dawn”, „Multitudes”). Pandemonium – wg wielu najlepszy album KJ, dla mnie to arcydzieło industrialu/post-punka („Exorcism”, „Jana”, „Whiteout”)
  11. Kazik Na Żywo – Porozumienie Ponad Podziałami – Coś z naszego podwórka – dowód na to, że Polacy też potrafią fajnie, ciężko, z głową i przede wszystkim na światowym poziomie, kopalnia genialnych utworów („Tata Dilera”, „Co Się Z Tobą Stanie Gdy Ci Ufać Przestanę”, „Odrzuć To”)
  12. Kult – Spokojnie/Posłuchaj To Do Ciebie – Tu też miałem dylemat zatem do wyboru. Z jednej strony Spokojnie, mój ulubiony album Kultu („Czarne Słońca”, „Arahja”, „Niejeden”). Z drugiej – krążek, z którego pochodzą evergreeny zespołu („Polska”, „Wódka”) oraz rzeczy mniej znane a również świetne („Post”, „Umarł Mój Wróg”)
  1. Kyuss – Welcome To Sky Valley – Zdecydowanie nr 1 w moich tegorocznych odkryciach. Wstyd się przyznać, że dopiero niedawno poznałem Kyuss. Od tego czasu troszkę pogrzebałem w scenie stonerowej i moim zdaniem Welcome To Sky Valley jest w tym gatunku najlepszym wydawnictwem, piękną – gitarową ścianą dźwięków o świetnym brzmieniu („1000 Degrees”, „Odyssey”, „Gardenia”)
  2. Mad Season – Above – Jeden z grunge’owych dream teamów, który jednak nie zamknął się tylko w tym gatunku. Mamy tu przekrój przez różne odmiany gitarowego grania. Piękny krążek („River Of Deceit”, „Lone Gone Day”, „All Alone”)
  3. Mastodon – Leviathan – Jeden z najciekawszych concept-albumów w mojej kolekcji. Moby Dick w konwencji metalowej: ubrany w matematyczne riffy, perkusyjne kanonady, wszystko to okraszone niesamowitą okładką („I Am Ahab”, „Island”, „Megalodon”, „Hearts Alive”)
  4. Metallica – Ride The Lightning – Mój ulubiony album Mety. Rzecz ponadczasowa, pełna zespołowych klasyków, dowód na to, że thrash ma też swoją ambitną stronę z rozbudowanymi, wielowątkowymi utworami („Fade To Black”, „Creeping Death”)
  5. Pearl Jam – Ten – Chyba każdy zespół chciałby nagrać taki album debiutancki. Krążek pełen klasyków a I te mniej znane rzeczy też nieźle kopią (“Oceans”, “Black”, “Release”)
  6. Pink Floyd – Animals – Mój ulubiony album Floydów. Muzyczna podróż ubrana w 2 krótkie i 3 wielowątkowe kompozycje, arcydzieło („Sheep”)
  7. The Prodigy – Music For The Jilted Generation – Jeden z najważniejszych albumów lat 90tych – nie tylko w gatunku. Krążek, który wygenerował kilka wielkich przebojów znanych chyba przez większość ludzi na świecie. Minęło kilkanaście lat a ta muzyka w ogóle się nie zestarzała i nadal niesamowicie kręci (“Their Law”, “Voodoo People”, “Narcotic Suite…”)
  8. Queen – A Night At The Opera/Innuendo – Do wyboru. Z jednej strony absolutny klasyk, szczytowe osiągnięcie grupy (“Bohemian Rhapsody”, “I’m In Love With My Car”, “The Prophet Song”). Z drugiej wspaniałe pożegnanie się Freddiego z tym światem i rzecz porównywalna poziomem z Nocą W Operze (“Innuendo”, “These Are The Days Of Our Lives”, “Show Must Go On”)
  9. Slayer – Reign In Blood – Dowód na to, że thrash wcale nie musi być ambitny. Agresja, brutalność, szybkość, ciężar i totalny bałagan – wszystko to skumulowane w pigułce nazywającej się Reign In Blood („Reborn”, „Jesus Saves”, „Altar Of Sacrifice”)
  10. Soundgarden – Badmotorfinger/Superunknown – Do wyboru jeden z dwóch filarów sceny grunge’owej. Pierwszy to świeżość (“Jesus Christ Pose”, “Outshined”), drugi wprowadził ekipę Cornella na salony (“Black Hole Sun”, “Drown Me”, “Head Down”)
  11. Temple Of The Dog – Grunge’owy dream team złożony z ludzi, którzy kilka lat później pisali historię tego gatunku. Gdybym miał wybrać najlepszy album wygenerowany przez scenę z Seattle to na 99% byłby to projekt TOTD („Hunger Strike”, „Times Of Trouble”)
  12. Tool – Lateralus – Przez wielu uznawany za jeden z najbardziej przecenianych albumów w historii muzyki. Ja jestem w opozycji i Lateralusa uwielbiam za muzyczny rozstrzał, matematyczną precyzję i grę perkusji (“Schizm”, “Ticks And Leeches”, “Reflection”)
  13. U2 – War/The Unforgettable Fire – Do wyboru. Moje 2 ulubione albumy grupy z czasów kiedy to zespół był jeszcze troszkę mniej sławny niż później i Bono zajmował się tylko tworzeniem muzyki, pięknej muzyki (“Seconds”, “Like A Song”, “Drowning Man”, “Surrender” / “Wire”, “The Unforgettable Fire”, “Bad”)

Na koniec bonus poza klasyfikacją:

Mark Lanegan – Blues Funeral – Jeden z najlepszych albumów tego roku. Poznałem go kilka tygodni temu i zakochałem się od pierwszego przesłuchania. Ponure, posępne,dołujące klimat, do tego głos Lanegana. Wszystko to tworzy klimat zadymionej knajpy gdzieś w piwnicy na zadupiu, za mikrofonem siedzi doświadczony przez życie koleś i śpiewa właśnie tak. Genialne wydawnictwo (“The Gravedigger’s Song”, “Gray Goes Black”, “Ode To Sad Disco”)

I to by było na tyle. Jak ogłoszą następny koniec świata to pewnie moja 25tka będzie inna. Teraz czekam na Wasze z krótkim uzasadnieniem co i dlaczego:)

7 myśli nt. „25 płyt do posłuchania przed końcem świata”

  1. Jeśli chodzi o Killing Joke, to definitywnie wybrałbym drugi album “What’s THIS For” – syntezatory są “straszniejsze”, tak samo i gitara. Glover na basie również zrobił swoje. Całej 25tki nie jestem w stanie wymienić, może kiedyś spiszę sobie wszystko.

    1. Z Killing Joke to jest tak, że większość albumów można by tutaj wrzucić. Album z 2003 roku za całokształt, Hosanny za mistrzostwo w industrialu, podobnie album wymieniony przez Ciebie. Jak kiedyś “zorganizują” koniec świata to coś od Colemana i spółki na pewno się w soundtracku znajdzie;)

  2. kranbeireies- a fuj, przereklamowany rock dla nawiedzonych 15 latek. słabe na maksa, reszta same kamienie milowe w historii rocka, oprócz iron maiden, grają cały czas tak samo , więc można wrzucić tu każdą płytę

    1. A ja tam pierwszy album Żurawinek lubię:)
      Z Ironami to ja mam tak, że nie jestem w stanie przetrawić w całości No Prayer…, Fear Of… i Dance Of Death. Resztę lubię, wysoko stawiam X Factora z Bayleyem a najbardziej lubię właśnie te wymienione tutaj plus Brave New World.

  3. bardzo dobra lista.. zgadzam się z: 1, 5, 8 ,13, 14, 15, 17, 18, 22, 20, 24, 25 …. tak więc sporo bym wybrał z tej listy 🙂 … ja do listy 25 dodałbym coś QOTSA (wiem, że był Kyuss, ale wg. mnie Homme rozwija się dopiero w Queens.. Musiałoby być coś Louisa Armstronga (tak na polepszenie humoru), Z polskich, dałbym Illusion. 🙂 …………no i świetny wybór Marka Lanegana – słyszałem go w tym roku (a co tam zareklamuję się – http://kudlatesluchanie.wordpress.com/2012/11/18/mark-lanegan-band-wroclaw-6-11-2012-klub-firlej/ – taka krótka recenzja koncertu.. bardzo fajnie się czyta Twojego bloga, pozdrawiam

  4. Już Cię dorzuciłem do polecanych blogów, z tego co widziałem to też pojawia się tam dużo fajnej muzyki, jak wrócę do domu to całość przejrzę bo mój pracowniczy komputer wykłada się na wgrywaniu strony głównej:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *