Wczoraj szukając pewnego krążka zlokalizowanego w drugiej „linii zabudowy” mojej kolekcji w łapki wpadł mi inny album. Momentalnie zapomniałem czego szukałem i w moim odtwarzaczu wylądował Ill Communication. Krążek ten poznałem w 1998 roku, kilka miesięcy po premierze Hello Nasty. Tak jak HN kojarzyłem z kilku utworów promowanych w mediach tak IC kupiłem totalnie w ciemno – pierwszy raz w życiu. I to jeszcze za kosmiczną (jak dla dziecka) cenę bo chyba 59,99zł. Pierwsze przesłuchanie i szok, szczęka na ziemi. Na HN Beastie Boysi momentami trochę za bardzo eksperymentowali, odjeżdżali od „właściwej drogi”. Ill Communication nastomiast jest tym co do dziś najbardziej cenię w ich twórczości: trochę „rasowego” hh, odrobina hardcore’u, kilka świetnych instrumentali, coś co można by podciągnąć pod rocka + elementy dodatkowe. Wszystko to świetnie ze sobą współgra mimo teoretycznego bałaganu (który i tak jest o wiele mniejszy niż na Hello Nasty). IC to istna kopalnia genialnych utworów. Startujemy od 4 singli: „Sabotage” – kawałek ponadczasowy ze świetnym teledyskiem (z tego co pamiętam to właśnie ten klip wygrał kiedyś konkurs na teledysk wszech czasów; BB udowadniają, że na ekranie nie trzeba machać dupą żeby się to fajnie oglądało, genialne wideo nakręcili też do „Body Movin” z Hello Nasty:); „Get It Together” – najbardziej klasyczny hh utwór na tym wydawnictwie z gościnnym udziałem Q-tipa; „Sure Shot” – dowód na to, że można stworzyć coś genialnegoz praktycznie banalnego sampla(podobna sytuacja ma miejsce w przypadku „Flute Loop”); „Root Down” – którego fragment wokalny Ad Rocka jest motywem przewodnim w „Funky Shit” The Prodigy. Największą siłą Ill Communication jest to, że album ten jest niesamowicie równy. Nie widzę tu słabszych momentów czy nawet framentów odstających poziomem na minus. Jest tu natomiast kilka petard. Ja najbardziej lubię tandem umieszczony praktycznie na końcu płyty: „Shambala”+”Bodhisattva Vow” oparty na motywie tybetańskiego śpiewu gardłowego. Coś wspaniałego. Wcale nie gorszy od wspomnianej dwójki jest poprzedzający ją „The Scoop” – rzecz specyficzna, trochę obłąkana, z przetworzonymi wokalami. Świetnie wypadają momenty hardkorowe: „Tough Guy” oraz „Heart Attack Man” – tego brakowało mi na późniejszym Hello Nasty. Utwory „wokalizowane” fajnie przeplatają się z bardzo ciekawymi, spokojnymi instrumentalami, które to dają odrobinę wytchnienia i odpoczynku. Wstyd się przyznać, że praktycznie zapomniałem o tym krążku. Dobrze, że na niego wpadłem. Kiedyś katowałem go niemiłosiernie, później wróciłem do cięższych klimatów ale teraz Ill Communication spędzi trochę czasu w moim odtwarzaczu. Album ten to ścisła klasyka gatunku. Szkoda, że BB nie będą już mieli szansy nagrać czegoś na podobnym poziomie… Na pocieszenie zostaje nam jeszcze kilka ich „dziesiątkowych” albumów;)
Moja ocena -> 10/10