Bardzo długo nie mogłem się przekonać do Slayera. W sumie z „wielkiej czwórki” (i kilku kapel do niej się pchających) to po tę ekipę sięgnąłem najpóźniej. Nawet tego nie planowałem ale w pewnym sklepie nie dla idiotów była promocja – kupa płyt po 19,99zł od sztuki. Wśród nich właśnie Reign In Blood – krążek uważany za szczytowe osiągnięcie grupy i ogólnie za najlepsze wydawnictwo thrashowe w historii. Tu mógłbym się kłócić bo uważam, że sam Slayer ma w dorobku co najmniej jeden krążek lepszy a w całym gatunku też bez problemu znalazłoby się kilka płyt zdecydowanie ciekawszych. Co nie zmienia faktu, że Reign In Blood to rzecz ciekawa. Nawet bardzo ciekawa. Ale przekonałem się do niej dopiero po kilku/kilkunastu przesłuchaniach. Zasadniczo nadal nie jestem wyznawcą tego albumu i mam do niego jeden poważny zarzut – czas trwania. Z jednej strony przyznaję: drugiego takiego koncentratu thrashowego najzwyczajniej w świecie nie ma. Ale z drugiej: mamy tu niecałe pół godziny grania. Człowiek jeszcze dobrze nie zdąży się rozkręcić a tu już grzmot i koniec.W dzisiejszych czasach powstają dłuższe EPki. Ale jeśli zespół miałby tu wrzucać jakieś zapchajdziury to może lepiej, że album znamy w takiej wersji a nie innej. Nie zmienia to faktu, że po każdym przesłuchaniu odczuwam wielki niedosyt i chciałbym więcej. Reign In Blood to 10 utworów, z których tylko trzy trwają powyżej 3 minut. Reszta to rzeczy oscylujące w okolicach 2 minut. Góra 2:30. Plus do tego rodzynek – „Necrophobic”, który nawet magicznej liczby 2 nie przekracza. Słuchając tego wszystkiego mam czasem wrażenie, że nie są to pełnoprawne utwory tylko jakieś szkice z brudnopisu, które ktoś zapomniał rozwinąć. Dobra koniec marudzenia – przechodzimy do plusów:) Na czoło tabeli wysuwają się 3 podstawowe: szybkość, brutalność, agresja. Reign In Blood to takie połączenie walca z TGV. Z prędkością kilkuset km/h miażdży wszystko na swej drodze. Ciężko nawet wybrać utwór w którym V osiąga swoje maksimum. Obstawiam, że przy „Reborn”. Co jeszcze? Wielki plus za solówki. Zawsze mnie rozbrajają. Inne kapele typu Metallica skupiały się na „kunszcie i finezji”. Tu każde solo pasuje idealnie do klimatu całego krążka czyli zwariowana prędkość i totalny chaos. Masakra:) Jakbym miał Reign In Blood porównać do czegoś to jedyne co przychodzi mi do głowy to solidny kop z glana na dzień dobry. Slayer nie bierze tu jeńców, gra bezkompromisowo, totalnie. Jednak nadal uważam, że zespół nagrał co najmniej jeden krążek lepszy;)
Moja ocena -> 10/10
Ocena prawidłowa: 666/10
Nie ma lepszej płyty w metalu, a przynajmniej w thrashu. Nie rozumiem zarzutu co do trwania albumu, tu nie chodzi o zbytnie rozwlekanie, ma to być szybki i brutalny kop, bez kompromisów!
Który album uważasz za lepszy?
Wolę Seasons In The Abyss. Chociaż ciężko oba krążki porównywać bo są zdecydowanie inne. Ale na Seasons słychać momentami naleciałości Reign.
A w thrashu Slayer też ma mocną konkurencję w postaci chociażby Bonded by blood Exodusa:) Kwestia gustu
SitA to również genialny album. Tak ogólnie Slayer ma pięć wydawnictw, które można określić mianem genialnych. Exodus faktycznie stoi wysoko w thrashu, choć tych wybitnych albumów mieli zaledwie/aż dwa: Bonded by Blood i Tempo of the dammed.
Dodałem twojego bloga do ulubionych linków. Mam nadzieję, że mój blog zainteresuje cię w równym stopniu. 😉
Czasem zaglądam:) Też wylądowałeś u mnie w RSSach po prawej – musimy sobie pomagać;)
Panowie, przecież powszechnie wiadomo, że najlepszy thrashowy album to “Kill `Em All”, potem długo długo nic, i dopiero wtedy mamy te wszystkie Slayery, Anthraxy i Exodusy 😉
Ale gafa z naszej strony… A przecież to “oczywista” oczywistość;) Fakt faktem – Kill’em All kopie dupę, ale podobnie jest z Rust In Peace Megadeth i jeszcze kilkoma innymi klasykami gatunku. Ciężko wybrać ten najbardziej klasyczny klasyk;)
czas trwania idealny uważam, młócka okropna. Jestem na tak
Apus magnum. Najlepszy album w historii.
Opus
“Darkness Descends” Dark Angela wydany również w 1986 zjada ten przereklamowany album 😉 Jeden “Merciless Death” jest wart tysiąca “Angel of Death” i “Raining Blood”.
Niby Reign in Blood uważana jest za najlepszą ale Reign nie ma tej dusznej atmosfery która jest na South of Heaven które ma z kolei najlepszą perkusję w całym metalu bo Lombardo cały czas tu gra !!! a nie tylko napierdziela w gary.