Po wydaniu dwóch krążków dla muzycznych „melomanów” zespół spłodził coś innego. Niby klimat się nie zmienił – dalej mamy tutaj charakterystyczne gitary i styl wypracowany wcześniej przez zespół – ale wszystko to jest jakby bardziej przystępne, łatwiejsze w odbiorze. I jednocześnie jakoś słabiej to przekonuje jako całość. Oczywiście nie brakuje tu świetnych utworów na czele z „Empire Song” (pasowałby na poprzednie krążki), „The Pandys Are Coming” (ach te połamane dźwięki), „Land Of Milk And Honey” (dynamiczny, najszybszy na płycie) oraz „Dregs” (taka mała, industrialna zapowiedź chociażby „Whiteout” z Pandemonium). Te 4 kawałki „robią” praktycznie cały album. Po za nimi warto wspomnieć o ciekawym „The Hum” (takie połączenie poprzedniego krążka z Night Time), „Chop-Chop” (podobnie jak poprzednik) oraz „We Have Joy”. Niestety są tu też kawałki ewidentnie odstające od reszty, przy których napięcie totalnie opada: „Chapter III”, „Have Nice Day” i „Good Samaritan” (taki akustyczny eksperyment grupy). Nie są to złe utwory ale sprawiają, że odbiór całości jest zdecydowanie gorszy. I niby mamy tu 4 świetne utwory, 3 dobre i 3 średnie ale jako całość jakoś to nie gra do końca tak jak powinno, jak to ma miejsce na najlepszych wydawnictwach grupy. Także Revelacje nie są wcale takie rewelacyjne – jest to jeden z najsłabszych krążków zespołu chociaż to nadal kawał bardzo dobrej muzyki, poziom dla wielu zespołów nieosiągalny.
Moja ocena -> 7/10
A to ciekawe, że chociażby Paul Ferguson (perkusista oczywiście) przyznaje, że to właśnie Revelations jest jego ulubionym albumem. Mam nadzieję, że zrecenzujesz jeszcze Extremities. Dodatkowo, wedle wywiadu, który Jaz udzielił, dla CVLT, zespół już przedsięwziął pewne plany na wypadek, gdyby nie doszło do końca świata.
Extremities na pewno będzie – jeszcze nie wiem kiedy ale się pojawi;) I pozostałe wydawnictwa też. Wszystko czeka na wenę….