Większość ludzi go nienawidzi, miesza z błotem, opluwa jadem, obrzuca gównem itp. A ja idę pod prąd i St. Anger bardzo lubię. Gdy człowiek odetnie się od myśli, że to Metallica, zespół, który nagrał klasyki thrashu, to od razu krążek lepiej wchodzi. Ciekawy jestem jak oceniliby płytę krytycy gdyby nagrała to inna kapela. Wracamy do tematu. St. Anger to ponad 75 minut czystego gniewu, agresji. Wszystko to podane jest na surowo, garażowo (ach ten Lars walący w śmietniki zamiast bębnów:). Album działa świetnie jako odmóżdżacz, mnie świetnie odstresowuje. Święty Gniew sunie niczym pociąg Intercity, królują tu głównie szybkie/bardzo szybkie tempa(np. „Frantic”, „Dirty Window”, ekspresowy „Purify”), czasem tylko zwalniamy na chwilę (np. „Some Kind Of Monster”). Całość utrzymuje w miarę równy poziom, na pewno żaden utwór nie odstaje „na minus”. Na plus dla mnie osobiście wyróżnia się wspomniany wcześniej „Some Kind Of Monster”, „Sweet Amber” czy chociażby „The Unnamed Feeling”. Chociaż reszta nie jest jakoś specjalnie gorsza. Co jeszcze? St. Anger jest cholernie długi jak na 11 utworów. Średnia oscyluje w granicach 7 minut. Dla jednych to za długo, dla mnie nie – podczas słuchania tego krążka raczej się nie nudzę. Większe znużenie odczuwam przy Load i Re-Load. Ale żeby nie było samych ochów i achów to na koniec jeden duży minus – teksty najgorsze w historii zespołu. Z tego co pamiętam to St. Anger powstawał w ogromnych mękach, po efekcie końcowym tego nie słyszę. Dla mnie to brzmi tak jakby chłopaki świetnie się bawili wydobywając z siebie pierwotny gniew i agresję. Fajny krążek ale trzeba pamiętać o tym żeby do pierwszych 4 wydawnictw z dyskografii go nie porównywać bo to dwie zupełnie inne bajki:)
Moja ocena -> 7/10
Ja też St. Anger lubię (kurde, lubię wszystkie płyty Metalliki), też stosuję ją głównie na odmóżdżenie.
A co do tekstów, trzeba traktować je ulgowo z dwóch powodów:
1) wszyscy maczali w nich paluchy, czyli poza Jamesem swoje trzy grosze dorzucili Kirk i Lars.
2) James był po i w trakcie odwyku, a wiadomo, artyści tworzą najlepiej, gdy są nagrzani, ale nie gdy są na detoxie 😉
Też bardzo lubię, bo jest inna, wyjątkowa w dyskografii. Czuć moc ekipy, siłę, wściekłość, czuć tą pięść z okładki, która wali między oczy i po uszach słuchaczy. I LIKE IT!